W świecie podróży coraz trudniej o autentyczne doznania. Biura podróży i media powtarzają w kółko wyświechtane frazesy, utrwalają banalne widoczki z pocztówek i stereotypy. Upraszczają, zaciemniają obraz. Bohater naszej rozmowy odcina się od tego świata. Wsiada na rower i rusza na wschód. Kilkumiesięczne dzikie włóczęgi wiążą się z konsekwencjami w domu, jednak to jedyny sposób, by zbliżyć się do prawdy. Łukasz Majewski opowiada o dekonstrukcji klisz i poznawaniu świata od podszewki.
***
Z Poznania do Pakistanu na rowerze
Łukasz Majewski przejechał na rowerze trasę z Polski do Pakistanu, w całości drogą lądową. Podróż zajęła mu pół roku, pokonał około 10 tys. km, był w drodze 163 dni, spał na dziko 144 razy, między innymi w górach na wysokości 2200 m n.p.m. w Armenii, na plaży w Grecji, w lasach na transalpine w Rumunii, na pustyni w Iranie, a także w dwóch aresztach w Pakistanie. Najwyższym punktem na trasie była przełęcz Tasztun w Armenii (2500 m). Zakres temperatur podczas wyprawy: -17° do +30°C. Największymi miastami, przez jakie przejechał na rowerze, były Teheran i Karaczi (16-20 mln mieszkańców). A to wszystko ze średnim budżetem dziennym wysokości 5 euro!

Aktualnie Łukasz kończy swoją kolejną eskapadę:
***
Zofia Kajca: Kim jest Nomada w drodze?
Łukasz Majewski: Od 7 lat podróżuję transkontynentalnie na rowerze. Najczęściej z Europy do Azji. Z wykształcenia jestem historykiem. I kurierem zawodowym. Pracowałem w tym fachu 12 lat, on też mnie trochę ukształtował.
Dlaczego rower?
Podróżowałem już na wszelkie możliwe sposoby. Rower jest dla mnie najfajniejszym środkiem do przemieszczania się i jednocześnie wyciągniętą ręką do ludzi, których spotykam. Idealne narzędzie poznawcze. Taka koncepcja bardzo przypadła mi do gustu, dlatego postanowiłem się nią dzielić z innymi. Podróż do Pakistanu była pierwszą, którą relacjonowałem na Instagramie.

Jak odbierasz to narzędzie? Do czego ci służy?
Chcę z niego korzystać w celu propagowania budżetowych podróży. Nie podoba mi się to, że podróżowanie jest rozumiane przeważnie jako rozrywka ludzi bogatych. Wymyśliłem sobie, że do tego nie potrzeba dużo sprzętu ani gigantycznego budżetu. Można jeździć za małe pieniądze i też być zadowolonym. Korzystając z Instagrama mogę się tymi podróżami trochę pochwalić, podzielić i aktywizować ludzi.
Co ci to daje? A może coś odbiera?
Feedback od ludzi daje mi kopa. Piekielnie miło jest przeczytać słowa otuchy, leżąc w namiocie przy -15°C: „gościu, dasz radę, miałem podobną sytuację, trzymaj się”. Przy podróżach w pojedynkę daje to poczucie, że nie jestem sam. Instagram daje mi twarz – możliwość pisania bardziej zaangażowanych postów. Największym minusem jest to, że cały czas myślę o narracji, którą wrzucam do internetu. To swoiste ubezwłasnowolnienie podróży, bo mniej miejsca pozostaje na bycie tu i teraz. Czuję też odpowiedzialność za treść, co mnie mocno stresuje. Dzieląc się swoimi spostrzeżeniami, kreuję własną bańkę w internecie. Z czasem spostrzeżenia mogą się zmienić, ale bańka już niekoniecznie.

Dużo piszesz o sytuacji mieszkańców regionów, które odwiedzasz. Zastanawiam się, na jakiej zasadzie to działa: ludzie sami do ciebie przychodzą i spontanicznie dzielą się swoimi historiami, czy to ty ich o to pytasz?
Zazwyczaj człowiek na rowerze, objuczony sakwami, jest takim ewenementem jak statek marsjański lądujący w centrum Poznania lub Wrocławia. Mniej więcej z taką ciekawością ze strony innych muszę się liczyć. To jest wyciągnięta ręka na przystanku. Albo ją podam, albo nie.
Z jakichś względów decydujesz się na podróż w pojedynkę.
Powiedzmy, że ta podróż przebiega w pojedynkę, bo po prostu tak zwykle wychodzi (śmiech), a zainteresowanie sobie dozuję. Łatwo o przesyt nowości i bodźców. Na szczęście jest rower i można nim pojechać na pustynię. Z drugiej strony po usłyszeniu pewnych historii moja wrażliwość jest tak nadwyrężona, że nie starcza mi zasobów na przetwarzanie kolejnych. Mówię tu na przykład o historiach kobiet z Iranu. To były dla mnie najważniejsze spotkania podczas ostatniej podróży.
Dlaczego?
Pojechałem tam w momencie, w którym ten kraj po prostu płonął. We wrześniu 2022 roku w Iranie wybuchły protesty po zabiciu Mahsy Amini. Zmarła w wyniku pobicia na komendzie policji w Teheranie, aresztowana za brak hidżabu. Kobiety w Iranie są świetnie wykształcone, lepiej od mężczyzn, perfekcyjnie mówią po angielsku, choć nigdy nie były za granicą. Mimo to w swoim kraju pozostają osobami drugiej kategorii. Aparat represji wobec nich jest niezwykle brutalny i bezwzględny. Ich historie stały się kołem zamachowym moich rozważań, zważywszy na to, jak bardzo są przetłumaczalne na język polski. Sytuacja jest podobna, tylko inaczej się objawia. Do tego problemy ekonomiczne, polityczne, korupcja. Opowieść o Iranie to cudzysłów do tego, co dzieje się u nas.

Jakie to ma znaczenie dla ciebie?
Dwa miesiące spędzone w Iranie pokazały mi, jak w rzeczywistości wyglądają ograniczenia ludzkiej wolności. Nie chciałbym być więźniem w swoim kraju i chyba już nigdy nie będę obojętny wobec tego, co dzieje się na polskiej arenie. Poza tym, dla mnie jako historyka, to trochę taki powrót do opowieści z książek Kapuścińskiego. Moje przygody z Iranem zaczynały się od Szachinszacha. Genezę irańskiej rewolucji znam właśnie z literatury. Po kilkudziesięciu latach widzę jej rezultaty na własne oczy. To niezwykła wartość, ale i ogromna lekcja. Cały czas mam przed oczami twarze tych ludzi, którzy nie mają prawa żyć tak jakby chcieli. Czuję się emocjonalnie zaangażowany, choć to mnie przeraża. Takie są historie, takie są podróże.
Podróże to nie tylko bańka ze wzniosłymi marzeniami sprzedawanymi w branży turystyczno-podróżniczej…
Podróże są przereklamowane. Mam wrażenie, że branża turystyczno-podróżnicza nadmuchuje balonik przygody, satysfakcji, spełnienia, których namiastkę klienci mają znajdować w krótkich wycieczkach z najdroższym sprzętem. A do fajnych wakacji wcale dużo nie trzeba. Kupujemy wizje i marzenia, które są mocno podrasowane, posługują się kliszami, a te mogą być szkodliwe. Dla nas, konsumentów, ten handel marzeniami niesie spore ryzyko, bo kupujemy emocje, które niekoniecznie korespondują z naszymi własnymi. Emocje za pieniądze. Łatwo przyjmujemy to, co nam dają.

Jak ty się przed tym chronisz?
Byłbym hipokrytą, gdybym stwierdził, że jestem na to całkowicie odporny. Moje marzenia powstały w oparciu o klisze kulturowe, filmowe, książkowe – w sumie schemat podobny do komercyjnych outdoorowych reklam. Różnicę stanowi fakt, że emocje wywodzące się z moich klisz zweryfikowałem i urealniłem. Pojechałem, zobaczyłem, przeżyłem. Dla przykładu – dużo dała mi książka Edwarda Saida Orientalizm, traktująca o kliszach bliskowschodnich w kulturze europejskiej. Od nitki do kłębka zdekonstruowałem sobie Bliski Wschód, a potem myślenie o podróżach. O sprzęcie również. W ten sposób nieco się uodporniłem. Nie jestem konsumentem w tym łańcuchu.
Hasło jednego z twoich postów instagramowych brzmi: sprzedawcy marzeń – warto pracować, panie Kowalski, na dwa etaty, żeby kupić u nas sprzęt, który z pełnym powodzeniem będzie mógł kurzyć się u ciebie w szafie.
Tak to widzę, choć nie jestem przeciwny kupowaniu dobrego sprzętu w momencie, gdy naprawdę się go potrzebuje. Chodzi o balans. Gdybym nie miał przerzutek w swoim rowerze, nie pojechałbym tak daleko. Staram się podchodzić do tego zdroworozsądkowo. Algorytmy bombardują mnie rzeczami, które „chciałbym mieć”, a które okazują się całkiem zbędne. Czy jest sens kupować kurtkę ekspedycyjną na tygodniowy wypad za miasto? Pewnie fajnie ją mieć. Każdy ma swoje „fajnie mieć”. Pytanie, jakim kosztem się to odbywa? Czy warto zapracowywać się po to, aby podbić swój status poprzez posiadanie lepszych rzeczy?

Funkcjonalność czy status?
Każdy musi to rozważyć we własnym zakresie i w zgodzie ze sobą. Trendy i reklamy nadają sprzętowi sztuczny status – przeciwko temu się buntuję, nie przeciwko samemu sprzętowi.
Handel marzeniami budzi we mnie niezgodę. A jaki masz stosunek do sponsoringu w podróżach?
Mój sposób myślenia o podróżach ewoluuje. Rok temu miałem mocno punkowe podejście. Dużym krokiem było dla mnie Buy a Coffee [portal, za pomocą którego można mi postawić kawkę]. Jednostkowe, dobrowolne wsparcie, z którym czuję się dobrze. Poza tym po prostu dużo pracuję, a potem wyruszam w podróż. Co do sponsorów… Gdybym miał rozważyć jakąś współpracę, to tylko z firmą, której sprzęt znam i cenię. Nie chcę robić ze swojego profilu tablicy reklamowej. Chcę mieć możliwość pisania o takich sprawach jak romantyzowanie, etyka podróżowania. Chcę mieć swój głos. Poza tym lubię wrzucać memy (śmiech).
W jaki sposób podróżowanie z małą ilością sprzętu pozwala ci poznawać świat? Jakich emocji ci dostarcza?
To daje wrażenie bycia bezdomnym z własnego wyboru. Są reportaże pisane z lotu ptaka, jak Kapuściński, i takie pisane bardziej od środka. Perspektywa włóczęgi, człowieka w drodze, który ciora się w samym środku wydarzeń, jest mi zdecydowanie bliższa niż wizja ciepłego hotelu i opowiadania o trudnych rzeczach z dystansu, z bezpiecznego miejsca.

Jak przekładasz to na poznawanie siebie?
Nie odkrywam nic szokującego na swój temat. Ciągle myślę o tym ciepłym prysznicu po całym dniu jazdy (śmiech). W tej kwestii poznałem siebie wystarczająco! Gdybym od czasu do czasu miał więcej środków, to na pewno częściej korzystałbym z takich przybytków. Na pewno nie odrzuciłbym swojego stylu podróżowania, ale może nie robiłbym tego tak radykalnie. Gdy przez dwa tygodnie włóczysz się, źle śpisz i marzniesz, to nawet jeśli spotkasz kogoś ciekawego, niekoniecznie masz siłę nawiązywać z nim kontakt. Musisz wybrać.
Podoba mi się twoja szczerość. Nie przygotowujesz się do jazdy na rowerze. Wychodzisz z założenia, że podróż sama cię przygotuje…
Tak, pod warunkiem, że masz na to czas. Jadąc przez 6 czy 8 miesięcy, codziennie dostosowujesz sobie tempo, wyrabiasz taką kondycję, że wracasz odmieniony fizycznie. Tylko to przychodzi z czasem.
Do czego musisz się przygotować jadąc daleko?
Dużo zależy od kierunku. Ja upodobałem sobie Azję, a w Azji papierologia jest ważna. Wizy, pozwolenia, terminowość pobytu. To ogranicza. W Ameryce Południowej można przeskakiwać z jednego kraju do drugiego, bo czas na pobyt bezwizowy jest stosunkowo długi. Także podstawowym przygotowaniem będzie: czytać, czytać, czytać. Zdobyć wiedzę o danym kraju i kontynencie, żeby nie być zaskoczonym odmiennościami. Nawet jeśli wszyscy mamy takie same telefony i ciuchy od North Face’a, różnice kulturowe nadal są.

Amen! Oby zawsze były! Co robisz, kiedy nie jedziesz rowerem w świat?
Próbuję nadrabiać zaległości towarzyskie. Staram się na powrót być dobrym przyjacielem, kolegą, domownikiem.
Przyjaciel na pół gwizdka, członek rodziny na pół gwizdka – to twoje słowa. Jak połączyć życie podróżnika z życiem rodzinnym i towarzyskim?
Nie da się. To jest cena, którą płacę za doświadczanie. Emocje za relacje. To ciągłe szukanie rozwiązań. Życie osobiste… Przejeżdża po nim walec, gdy wyjeżdżam na kilka miesięcy. Potem wracam i staram się wszystko nadrobić, ale zwykle to za duża wyrwa. Poza tym ciężko jest, kiedy tak dużą część czasu w Polsce przeznaczam na pracę. Teraz dochodzą do tego obowiązki w postaci prelekcji. Od kiedy wróciłem z Pakistanu, wszystko odbywa się kosztem snu. To o balansie, którego obecnie nie mam.
Co wyeliminujesz jako pierwsze?
Chciałbym mniej pracować. Nie wpadać w błędne koło. To moje postanowienie na najbliższe miesiące, by tego się nauczyć.
I żyć.
Żyć. Niesamowite słowo.

***
Rozmowa ukazała się w 22. numerze Outdoor Magazynu.
