Właśnie ukazał się długo oczekiwany RRaport Zespołu Wypadkowego w sprawie tragicznej wyprawy na Broad Peak. Raport stara się przedstawić całościowe ujęcie zjawiska jakim był wyprawa, zarówno w aspekcie organizacyjnym, personalnym, logistycznym i wykonawczym. Posiada jednak kilka niekonsekwencji, rozumianych jako zaniechanie wyciągnięcia ostatecznych wniosków z pewnych przyjętych założeń i zdaje się traktować wnioski pośrednie jako wnioski ostateczne. Ponadto zdaje się być subiektywnie zabarwiony opiniami i przeświadczeniami członków komisji; subiektywizm ten wydaje się determinować wnioski i sposób dochodzenia do nich. Nie ma w tym nic nagannego, o ile zdajemy sobie z tego sprawę, a wnioski traktujemy wtedy jako warunkowe, a nie bezwzględne. Postaram się naświetlić kilka, które ujawniły się podczas lektury.
Banalną, ale symptomatyczną dla logiki tekstu jest jedna z kwestii odnosząca się do oceny przygotowania kandydatów.
Zespół nie stawia zarzutu popełnienia błędu organizatorowi i kierownikowi wyjazdu z powodu uwzględnienia w jego składzie Tomasza Kowalskiego, który nie miał doświadczenia w przebywaniu na wysokości powyżej 8000 m. Przypadki zabierania na wyprawy, także zimowe, ludzi bez doświadczenia w górach powyżej 8000 m, są znane i dość często spotykane. [Raport, s. 9]
Kandydatura Artura Małka nie budziła, naszym zdaniem, zastrzeżeń. Formalnie spełniał kryteria wyznaczone przez PHZ, choć zauważamy, że Artur Małek miał małe doświadczenie wysokościowe pochodzące tylko z jednej wyprawy na ośmiotysięcznik. [Raport, s. 9]
Raport stwierdza, że doświadczenie wysokościowe Artura Małka było małe (jeden szczyt > 8000 m), a Tomasza Kowalskiego niewielkie (żadnego szczytu > 8000 m). W tym samym akapicie odnosi się do Kowalskiego jako do osoby bez doświadczenia wysokogórskiego (w domyśle > 8000 m). Czy można zatem powiedzieć, że raport „uważa”, że niewielkie równa się żadnemu i jest większe niż małe?
Od początku raport ma charakter wartościujący i ocenia zachowania osób związanych ze sprawą. Brak tlenu medycznego w obozie szturmowym zostaje uznany za błąd Kierownika wyprawy.
Raport ocenia także alternatywne plany prowadzenia akcji i taktyki górskiej. W tym wspomina wariant taktyczny zaproponowany przez Kierownika, w którym miało dojść do dwóch ataków zespołów dwójkowych w odstępie jednodniowym. W efekcie dyskusji, ostatecznie zaatakowano jednym zespołem zamiast dwoma dwójkami. Okazało się to być dobrym rozwiązaniem, jeśli wziąć pod uwagę cel sportowy. Jednocześnie było to jednak źródłem tragedii.
Na tym etapie można było uniknąć katastrofy kosztem zdobycia celu. Wydarzenia pokazały, że pogoda nie pozwoliłaby na atak drugiej dwójki lub przerwałaby go załamaniem i zmusiła do wycofu w skrajnych warunkach.
Uznano za niedociągnięcie Kierownika brak wyartykułowanych ustaleń taktycznych. Zespół jednak realizował pewną taktykę. Co więcej, raport uznaje, że intuicyjnym i naturalnym liderem był Maciej Berbeka.
Stwierdziliśmy, że uczestnicy wyjścia szczytowego nie uzgodnili ze sobą podstawowych zasad taktycznych, tzn. zasad postępowania przypadku słabego tempa wspinaczki (nieprzekraczalna godzina odwrotu), zasad postępowania w przypadku drastycznego osłabnięcia któregokolwiek z uczestników ataku wymagającego sprowadzenia oraz nie zostało wyraźnie powiedziane, kto jest liderem wyjścia, choć uznajemy, że był nim z racji doświadczenia Maciej Berbeka.
i dalej:
Zakres kompetencji, sposób podejmowania decyzji i egzekwowanie poleceń w trakcie ataku szczytowego powinno być, zdaniem Zespołu, precyzyjnie ustalone pomiędzy Krzysztofem Wielickim a Maciejem Berbeką przed wyjściem grupy atakującej szczyt z bazy. Brak takich ustaleń uważamy za niedociągnięcie kierownika wyprawy. [Raport, s. 12]
Ważna jest także godzina wyjścia do ataku szturmowego, o której w Raporcie stwierdza się, że:
Uczestnicy ataku w ciągu dwóch pierwszych dni pokonali w dobrym czasie drogę najpierw z bazy do obozu drugiego, a potem do czwartego. W obozie czwartym znaleźli się po południu, co dawało wystarczająco dużo czasu na przygotowanie się do ataku i wypoczynek. W trakcie dyskusji nad godziną wyjścia zwyciężył pogląd, że najlepszą porą będzie godzina 5 rano. Uznaliśmy to za błąd. Naszym zdaniem godzina wyjścia była za późna, biorąc pod uwagę czas potrzebny na pokonanie trudności w dojściu do przełęczy (szczeliny) i przejście długiej grani szczytowej. [Raport s. 12]
Jak twierdzą uczestnicy wyprawy, zwycięski w tej kwestii podgląd należał do Macieja Berbeki.
Do śpiworów weszliśmy ok. 22.30, a na odpoczynek potrzeba co najmniej sześciu godzin. Poza tym godzina wyjścia była dostosowana do potrzeb Maćka, który bał się odmrożeń i mówił, że jeśli wyjdziemy wcześniej, to będzie musiał zawrócić. A jego autorytet był potężny – mówił Adam Bielecki w wywiadzie dla „Tygodnika Powszechnego” [nr 38, z dnia 22 września 2013]. Raport nie artykułuje tego wyraźnie.
Raport wytyka także brak ustaleń co do godziny odwrotu – jasne było dla uczestników (vide Bielecki i jego słowa w „Tygodniku Powszechnym”), że z grani trzeba zejść przed zmrokiem. Świadomość konieczności zejścia z grani przy świetle dziennym, przy założeniu racjonalnej i pragmatycznej postawy wspinaczy, presuponowała domniemanie konkretnej godziny i punktu odwrotu, którego nieosiągnięcie w ustalonym czasie dyktowało przerwanie akcji górskiej i wycof.
Przebieg wydarzeń wskazuje, że uczestnicy akcji mimo posiadania świadomości zagrożenia przebywania na grani po zmroku, podjęli ryzyko dalszej akcji, pomimo, iż oczywiste było, że nie zejdą przed zmrokiem.
Skoro okoliczności ustanowiły Macieja Berbekę w roli naturalnego (faktycznego) lidera i ten nie podjął decyzji o odwrocie mimo świadomości, że byłoby to rozwiązanie rozsądne, należy uznać, że pozostali uczestnicy nie musieli podważać tej decyzji – przynajmniej jeśli pojęcie lidera ma zachować jakiś sens. W sytuacji podążania za decyzją lidera ustalenie sztywnej godziny odwrotu nie może być zarzutem dla zespołu, a co najwyżej dla liderów – formalnego, że nie ustalił godziny i jej nie egzekwował lub dla faktycznego lidera, że mimo świadomości granicy – przekroczył ją.
Raport uznaje, że wina („niedociągnięcie”) leży po stronie lidera formalnego, a tym samym niejako odciąża lidera faktycznego. Być może, kiedy w sytuacji ewidentnej konieczności zagwarantowania odpowiedniego czasu na zejście z grani przed zmrokiem, nie ustala się momentu odwrotu, Berbeka mógł sadzić, że atak ma być kontynuowany bez względu na warunki. Wtedy należy uznać to za winę Kierownika (lidera formalnego). Jeśli natomiast założymy, że Berbeka tak nie uważał i przyjmował konieczność „ucieczki przez zmrokiem”, tak jak Bielecki, to nie odtrąbienie odwrotu jest jego niedociągnięciem.
Inną kwestią pozostaje, czy jakiekolwiek ograniczenia odgórnie artykułowane z perspektywy autorytetu mogłyby skutkować zmianą zachowania wspinaczy.
Raport nie jest także konsekwentny co do zakładanej roli lidera w tej i w podobnych ekspedycjach. W części poświęconej ocenie akcji poszukiwawczej raport stwierdza:
Negatywnie oceniamy zejście z obozu czwartego Adama Bieleckiego, kiedy jeszcze nie było pełnej jasności co do losów Macieja Berbeki. Niezależnie od tego, co kierownik wyprawy powiedział mu w sprawie tego zejścia, Adam Bielecki powinien z własnej inicjatywy pozostać w obozie.
Zatem czy powinien lider być liderem? Jeśli tak, to jak rozumieć jego rolę? Jak Raport widzi kształtowanie się relacji między zakresem kompetencji lidera faktycznego i formalnego? W szerszym kontekście – jakie są wytyczne dla podobnych sytuacji i interakcji między liderem zespołu szturmowego i liderem ekspedycji (kierownikiem)? Postawienie sprawy jak wyżej czyni tezę o silnym przywództwie problematyczną w świetle fundamentalnych założeń Raportu.
Raport podkreśla, że Kierownik sugerował liderowi faktycznemu odwrót na podstawie słabnącego tempa ataku. Lider faktyczny nie zastosował się do sugestii mimo świadomości zagrożeń, i mimo (domniemanej) świadomości roli Kierownika (lidera formalnego). Zespół wspinaczy podążał za liderem ataku i realizował przyjęte entymematycznie wytyczne taktyki. Warto dodać, że jak stwierdza Raport:
Do momentu, kiedy idący jako pierwszy zespół Bielecki-Małek, jeszcze przed Rocky Summit postanowił się rozwiązać, czteroosobowa grupa stanowiła zwarty zespół szczytowy: istniał kontakt wzrokowy, wspinacze szli w bliskiej 5 odległości od siebie. Istniały warunki do współpracy i wspólnego podejmowania decyzji co do dalszego przebiegu wspinaczki. [Raport, s. 14]
Raport uznaje odrzucenie sugestii Kierownika za błąd zespołu, podczas gdy należy to uznać za błąd lidera faktycznego lub efekt niewyraźnej struktury autorytetu.
Raport przypisuje odpowiedzialność za rozwiązanie się zespołu Bieleckiemu, podczas gdy należałoby domniemywać, że odpowiada za to cały zespół czwórkowy lub zespól Małek-Bielecki. Niekonsekwencję widać już w następnym zdaniu: Artur Małek także nie przejawił woli pozostania w grupie [Raport, s. 15]
Ponadto, skoro wszyscy byli w kontakcie głosowym, należy domniemywać, że gdyby decyzja Małka-Bieleckiego nie zyskała milczącej aprobaty faktycznego lidera, zostałaby oprotestowana.
Pozostała dwójka także rozdzieliła się – wskazują na to rozmowy odbyte przed atakiem szczytowym i po nim przez Wielickiego z Kowalskim.
Dla Zespołu bardzo istotne było ustalenie, jakie były losy zespołu Berbeka–Kowalski. Niestety, Zespół po analizie nagrań i wysłuchaniu kierownika wyprawy nie może jednoznacznie ustalić, gdzie i jak długo Tomasz Kowalski i Maciej Berbeka schodzili razem, a gdzie i kiedy byli osobno. Możemy tylko, w świetle posiadanych przez Zespół nagrań rozmów radiowych, stwierdzić, że Maciej Berbeka kontaktu radiowego z Tomaszem Kowalskim nie utrzymywał. Z rozmów radiowych z Tomaszem Kowalskim wiemy, że w trakcie podchodzenia pod Rocky Summit, kiedy po raz pierwszy raportował o poważnym osłabieniu organizmu, Macieja Berbeki przy nim nie było. Z innej relacji wiemy, że kiedy kierownik wyprawy poprosił Tomasza Kowalskiego, by zażył lekarstwa, Macieja Berbeki też nie było przy nim.
Kierownik wyprawy relacjonował, że w czasie jednej z łączności Tomasz Kowalski poinformował go, iż siedzą razem z Maciejem Berbeką na kamieniach (ta rozmowa nie została nagrana). Na prośbę Krzysztofa Wielickiego o przekazanie radia Berbece, Tomasz po chwili zwłoki odpowiedział: „Maciek nie chce gadać”. Choć Zespół nie ma pewności, czy ta informacja od Tomasza Kowalskiego była prawdziwa, czy też była wynikiem zaburzeń percepcji spowodowanych krańcowym wyczerpaniem, to jest to jedyna informacja mówiąca o tym, że Tomasz Kowalski i Maciej Berbeka mogli być w którymś momencie razem. [Raport, s. 16]
Raport stwierdza, że różnica czasowa pomiędzy wejściem na szczyt pierwszego i ostatniego uczestnika ataku, wynosząca około 40 minut, nie uniemożliwiała […] powtórnego połączenia się uczestników w zespół czteroosobowy. [Raport, s. 15] Czas nie był tu jednak jedynym czynnikiem.
Wcześniej raport stwierdza faktyczny spadek tempa zespołu spowodowany słabnięciem uczestników; teraz odmawia możliwości postępu zmęczenia po dokonaniu wejścia szczytowego, w sytuacji narastającego odwodnienia, wyczerpania glikogenu i spadku samopoczucia będącego efektem ekspozycji na zimno i postępującego, w związku ze zmianą pozycji słońca, spadku temperatury.
Nie przekonują nas argumenty […] o tym, że warunki atmosferyczne, które do szczytu były zdaniem uczestników wręcz idealne, teraz spowodowały, że każde, nawet krótkie zatrzymanie się spowodowałoby krańcowe wychłodzenie organizmu. Nie przekonują nas także podnoszone przez Adama Bieleckiego i Artura Małka argumenty, że w tych warunkach nie mogli nic zrobić dla scalenia zespołu. [Raport, s. 15]
W raporcie pojawiają się twierdzenia odnoszące się do „braku przekonania” komisji przez argumenty zespołu wspinaczy. Zauważmy, że czasem, ktoś może mieć rację, mimo że argumenty jakich używa dla ich wykazania są rzeczywiście nieprzekonujące. Rolą raportu nie jest stworzenie czy kreacja stanu rzeczy mocą arbitralnej decyzji, a jedynie rozpatrzenie czynników i wyjaśnienie sprawy. W tym kontekście, opieranie się na subiektywnym poczuciu bycia przekonanym jest nadużyciem. Raport nie powinien dążyć do zaspokojenia oczekiwań – bycie przekonanym jest zazwyczaj funkcją oczekiwań. Powinien uzasadniać, a uzasadnienie jest relacją między zdaniami. Tym niemniej jednak, uczestnicy akcji mieli prawo oprzeć się i opierali się na subiektywnym odbiorze sytuacji „tam i wtedy”; uznali, że nie mogą nic zrobić – choć być może istniały logicznie możliwości działań alternatywnych. Na ile jednak były one także możliwościami fizycznymi, w tamtym kontekście sytuacji, z tymi uczestnikami, pozostanie bez odpowiedzi.
Arbitralne oceny ex post nie rozwiązują sprawy, a jedynie stygmatyzują uczestników akcji.
Zarówno Małek, jak i Bielecki złamali zasadę kontaktu wzrokowego. Czy jednak nie należy sytuacji w której – jak podają, mogli jedynie utrzymywać własne tempo, gdyż postoje groziły hipotermią i obniżały morale, a szybsze tempo było niemożliwe – traktować jako odwrotu na własną rękę w wyniku poczucia zagrożenia życia? Ich działania dlatego są imperatywne, bo nie byli w stanie wyobrazić sobie i zrealizować alternatywy w postaci jedynych dostępnych – iść szybciej lub czekać na pozostałych. (Po zakończonej akcji Małek wyszedł w kierunku pozostałej dwójki – w ciągu pół godziny pokonał tylko 30 metrów!).
Raport nie uznaje sytuacji za bezalternatywną, gdyż nie bierze pod uwagę subiektywnego stanu uczestników akcji. (Nie bierze w praktyce, w toku realizacji wywodu zmierzającego do wniosków, jeśli chodzi o aspekt deklaratywny raport przyznaje, że [w] subiektywnym przekonaniu dwaj wymienieni wyżej koledzy działali w sytuacji zagrożenia własnego życia, [Raport, s. 16]. Wyłączając ich decyzyjność z realnego kontekstu sytuacji, raport nie rozważa tej konkretnie danej sytuacji decyzyjnej, a jedynie możliwości podjęcia alternatywnej decyzji in abstracto; problem praktyczny zastępuje problemem teoretycznym.
Wciąż jednak twórcy raportu posiłkują się subiektywnym wrażeniem „bycia przekonanym” i ich własną, subiektywną interpretacją okoliczności, odmawiając prawa do tej interpretacji zdarzeń „wtedy i tam” gdy się działy, osobom „wtedy i tam” zaangażowanym w przebieg zdarzeń. Duch raportu zdaje się oczekiwać od nich racjonalnej analizy i chłodnej kalkulacji w oparciu o powszechne prawidła w sytuacji jak najbardziej wyjątkowej. Z definicji zasady nie stosują się do wyjątku.
Mimo wszystko jednak wydarzenia pokazują, że sytuacja była rzeczywiście sytuacją obiektywnego zagrożenia życia; nie sprowadzała się do jedynie subiektywnego odczucia. Co najwyżej została ona subiektywnie rozpoznana jako zagrażająca życiu przez tylko dwoje uczestników.
Być może później kolejny członek zespołu szturmowego rozpoznał właściwy wymiar sytuacji, bowiem wyprawa poszukiwawcza Jacka Berbeki znalazła tylko jedno ciało na grani, podczas gdy uczestnicy szturmu przyznają, ze widzieli światło na przełęczy. Zauważmy, że raport stwierdza wcześniej, że Berbeka kontaktował się z Kierownikiem tylko z telefonu Kowalskiego. W tym kontekście poniższy fragment mimo charakteru raportu, nabiera także wymiaru sugestii:
Nie znaleźliśmy w relacjach radiowych zarejestrowanych przez kierownika wyprawy w drodze ze szczytu ani razu bezpośredniej rozmowy kierownika wyprawy z Maciejem Berbeką. Nie ma też wzmianki o takiej rozmowie w raportach uczestników ataku, ani w zapisach rozmów z nimi. [Raport, s. 16]
Brak pełnej dokumentacji rozmów między uczestnikami ataku a bazą Raport uznaje za uchybienie ze strony Kierownika. Raport uznaje także reakcje Kierownika na informacje o złym stanie zdrowia Kowalskiego za nieadekwatne, a jednocześnie nie ocenia ich negatywnie. Brak wiedzy (medycznej) traktuje jako okoliczność łagodzącą – zwalniającą z winy – natomiast nie traktuje w ten sam sposób (być może) nieadekwatnego rozpoznania sytuacji przez uczestników ataku. Podobnie przecież uczestnicy ataku nie są lekarzami i nie wiedzieli czy ich życiu zagraża niebezpieczeństwo hipotermii i wyczerpania, byli jednocześnie jednymi z garstki osób, które kiedykolwiek były w podobnej sytuacji.
Oceniając postawę Bieleckiego Raport rozstrzyga o motywach, które nie mogą być znane twórcom Raportu. Podjęte działania nie zawsze są wynikiem uświadomionych postaw agentów w nie zaangażowanych. Człowiek rzadko kiedy zna motywy swoich działań in statu nascendi, zwykle pojawiają się ex post. Imputowanie Bieleckiemu, że kierował się złą intencją jest niekoleżeńskie, stygmatyzujące i przede wszystkim nieuzasadnione. Negatywna ocena Bieleckiego zdaje się wynikać tylko z przedzałożonej złej intencji; w ten sposób w raporcie dają o sobie znać uprzedzenia.
Zarzucanie Małkowi, że odmówił związania się liną z Berbeką, po tym jak ten zaproponował to w trosce o bezpieczeństwo Małka, jest próbą odmawiania temu ostatniemu prawa decydowania o własnym zdrowiu i bezpieczeństwie w sposób suwerenny. Małek po prostu uznał, że bezpieczniejszy będzie sam, gdyż będzie mógł schodzić własnym tempem i nie będzie musiał czekać na Berbekę i Kowalskiego – czekanie i tempo inne niż własne (być może) nie wchodziło w grę z powodu samopoczucia, zmęczenia i wychłodzenia.
Raport pozytywnie ocenia postawę Berbeki na podstawie czynników niewyróżnionych w Raporcie jako kluczowe dla przebiegu zdarzeń. Jego koncyliacyjna postawa, wiedza i autorytet są poza dyskusją. Jednak jego wpływ na decyzje podjęte podczas ataku szczytowego nie został w Raporcie właściwie sproblematyzowany.
Wreszcie Kierownik (lider formalny) został pozytywnie oceniony mimo kilku uchybień przypisanych mu w toku raportu. Skoro zdaniem twórców raportu, to kierownik ponosi pełną odpowiedzialność za wszystko co dzieje się na wyprawie [Raport, s. 20], pozytywna ocena postępowania Kierownika jest zaskoczeniem, nawet mimo podniesionych zastrzeżeń.
Oczywiście, że przebieg wydarzeń mógł być inny. Gdyby wyszły dwa zespoły w odstępie jednodniowym, jeden zespół nie wszedłby lub może nawet zaginąłby. Gdyby zawrócili z powodu tempa nie zdobyliby szczytu; gdyby byli związani w wejściu, nie wszedłby nikt. Gdyby byli związani w zejściu, być może zginęliby wszyscy.
Teraz, już po wszystkim, widać, że jedyna oczywista alternatywa pozwalająca na zdobycie szczytu to ta tragiczna, która niestety się zrealizowała. Jest to wielkie osiągnięcie sportowe i wielka tragedia osobista wszystkich zaangażowanych. Nie wypowiadając się więcej o raporcie, zakończę nabierającym smutnego tonu przypomnieniem, że wielkość osiągnięć nierzadko mierzy się wysiłkiem i skalą poświęcenia.
Artur Szachniewicz
Nie da się czytać tego bzdurnego komentarza. Przerwałem w połowie.
Robisz dla PZA?
Świetny komentarz, trafne spostrzeżenia, a przede wszystkim jest miejsce na własne przemyślenia.
nareszcie logiczny komentarz…Tego raportu nie da sie czytac. Nikt z autorów nie był na 8tys. w zimie, Czerwińska latem spylała z góry zostawiając Rutkiewicz a teraz taka etyczna…Gloryfikuje się Berbekę a on też zostawił Kowalskiego. Tyle, że spadł. Gdyby przeżył to dopiero by jechali na niego!!!gratulacje dla autora.
Najlepiej i najprosciej znalezc kozla ofiarnego i wszelkie złe emocje przelac na niego! A co z tego że chlopak przezyl tragedie o której nie mamy pojecia ( nie było nas tam) – ukrzyzujmy go a jakze! Nie wazne że sam ledwie przezyl, nie wazne, że psycha mu siada – grunt, że kazde z nas sobie rzuci w kogos kamieniem dajac upust swoim emocjom! Straszne!!! Adam trzymaj się i nie czytaj nawet tych debilizmow!
Nareszcie profesjonalny komentarz analizujący nierzetelność raportu PZA, ale nie do końca. Oprócz analizy postawy Maćka Berbeki, której zabrakło w raporcie, brakuje jednak również analizy postawy Tomka Kowalskiego, który z jednej strony obawiał się braku możliwości brania udziału w ataku szczytowym w razie realizacji dwudniowego planu Kierownika z dwoma dwuosobowymi zespołami. Z drugiej strony jednak, będąc najsłabszym członkiem zespołu z wyraźnymi problemami podczas pierwszej, przerwanej odwrotem, próby ataku (podejścia do przełęczy) nie był w stanie ponieść trudów tego ataku szczytowego.
Konkretnie, logicznie i na sucho – wreszcie. Mam nieodparte wrażenie, że przed publikacją raportu powinien go zaopiniować prawnik – unaoczniłby członkom komisji (z całym szacunkiem) nie zajmujących się na codzień tworzeniem tego typu dokumentów jego niespójności, brak konsekwencji, logiki i emocjonalny, a w przypadku p. Czerwińskiej przez wzgląd na jej osobiste doświadczenia, arogancki charakter.
Bardzo wnikliwa i bardzo potrzebna analiza tego stronniczego, nierzetelnego, niespójnego raportu. Dodam od siebie: raportu moim zdaniem tchórzliwego i wazeliniarskiego, a przy tym niezwykle krzywdzącego wobec Adama Bieleckiego, którzy przecież nie został wyznaczony do tego, by podczas wyprawy znieść na własnych plecach wszystkich słabych uczestników wyprawy tylko dlatego, że komisja tworząca raport uznaje go za „najsilniejszego członka wyprawy”. Jeśli wnioski wyciągnięte z tej tragedii pod Broad Peak’iem tak będą wyglądały, program Polskiego Himalaizmu Zimowego będzie można uznać za jedną wielką i bardzo kosztowną pomyłkę, bo rys nadają mu nie trzeźwo myślący ludzie, lecz kółko wzajemnej adoracji, które jest skłonne puścić pod Broad Peak wiekowego wspinacza (nie sprawdziwszy nawet jego formy), tylko dlatego, że kiedyś już się z tą górą mierzył, więc „należy mu się”. Bez samokrytycyzmu możecie, Panowie i Panie z PZA, liczyć tylko na cuda. Które, jak widać, w Himalajach nie chcą się zdarzać tylko dlatego, że wy chcecie, by się zdarzały.
Pragnę zaznaczyć, że raport powstawał w oparciu o nagrania rozmów z wyprawy, wywiady z uczestnikami wyprawy oraz wieloma specjalistami, autorytetami górskimi. Komisja konsultowała się także z Arturem Hajzerem. Ostateczna wersja raportu nie jest stanowiskiem wyłacznie członków komisji. Mówią wyraźnie, że opierali się na faktach. Nie rozumiem dlaczego nagle wszyscy oceniają ten raport i są mądrzejsi od komisji skoro nie mieli dostępu do wszystkich tych źródeł. Czy autor tego artykułu myśli, że wszystko wie? Czy odsłuchał rozmowy, jakie toczyły się w trakcie wyprawy? Po co wypisywać takie bzdury?
W pełni popieram treść komentarza, bardzo dobry, gratuluję autorowi
Michau, skoro już na tym etapie i bez wglądu we wszystkie materiały, którymi dysponowała komisja, pojawiają się tak poważne wątpliwości co do rzetelności i spójności tego raportu, to co dopiero by było, gdyby osoby niezależne, niezwiązane w PZA, mogły obiektywnie ocenić pracę tej komisji… Uważam zresztą, że tak powinno się stać. Co nazywasz bzdurami? Autor artykułu wskazał na poważne sprzeczności w argumentacji komisji, która też „nie wie wszystkiego”, a co najmniej wybiórczo ocenia różne wydarzenia i fakty. Czy komisja objawiła jakąś ewangelię, w którą trzeba wierzyć, bo jak nie to… Krytyka moim zdaniem jest tutaj bardzo uzasadniona, bo z jednego człowieka ten raport robi wręcz mordercę, a błędów innych – nie widzi. Uważasz, że Adam nie ma prawa się bronić, a inni ludzie nie mogą wskazywać na ewidentne błędy tego raportu?!