Wcześniej związana zawodowo z badaniami klinicznymi, a obecnie pełnoetatowo z podróżami. Najczęściej przemierza świat solo, a jej ulubiony kierunek to góry. Oto rozmowa z Karoliną Tuszyńską.
***
Magdalena Bryś: Jak trafiłaś ze świata badań klinicznych w świat gór i szlaków długodystansowych? Jak to się stało, że jest to teraz Twoją codziennością, a także pracą?
Karolina Tuszyńska: W lutym 2020 roku kupiłam bilet w jedną stronę i przeprowadziłam się do Australii, gdzie kontynuowałam karierę zawodową w badaniach klinicznych. W tym czasie założyłam bloga oraz profile w mediach społecznościowych. Moja pasja do wielodniowych wędrówek rozpoczęła się w Australii zupełnie przypadkowo. Z czasem zdałam sobie jednak sprawę, że aby robić naprawdę długie dystanse, muszę pracować dla siebie, a nie dla kogoś. Przecież żaden pracodawca nie da mi aż tyle urlopu. Po powrocie do Polski w maju 2022 zaczęłam mocno rozwijać swoją markę osobistą w mediach społecznościowych. Od początku 2024 w pełni utrzymuję się z tworzenia w sieci. Jest to obecnie mój sposób na życie.
Czy wcześniej, jeszcze w Polsce, interesowałaś się trekkingiem?
Moja pasja do gór istnieje od dawna. Wszystko zaczęło się w Tatrach – pojechałam tam po raz pierwszy na początku studiów i od razu przepadłam. Od tamtej pory zaczęłam regularnie chodzić po górach, często w towarzystwie taty, który dzielił tę pasję. Kiedy przeprowadziłam się do Australii, sytuacja się zmieniła. Nie miałam tam z kim podróżować, co początkowo było wyzwaniem. To właśnie wtedy zaczęłam podróżować solo, a wkrótce także wyruszać na kilkudniowe wędrówki z plecakiem.
Pracowałam na pełen etat, a jednocześnie tworzyłam treści na bloga i w mediach społecznościowych. W pewnym momencie jednak zauważyłam, że to wszystko zaczyna przypominać pracę na dwa etaty. To skłoniło mnie do podjęcia decyzji – zaczęłam stopniowo schodzić z etatu, aby móc w pełni realizować się w górach.
Pamiętasz pierwsze długie wędrówki?
Mój pierwszy szlak wielodniowy nie był może klasycznym długodystansowym trekkingiem. Była to 135 kilometrowa wędrówka wzdłuż wybrzeża przez plaże i klify– trasa Cape to Cape Track w Zachodniej Australii. Po tej przygodzie uświadomiłam sobie, jak bardzo mi się to podoba. Wiedziałam, że chcę to robić częściej i na większą skalę.
Kolejnym krokiem była wyprawa na Tasmanię. Odkrywałam tam szlaki górskie, niektóre tak mało znane, że nawet wielu Australijczyków nie wie o ich istnieniu. Choć na początku wybierałam trasy, które nie były bardzo długie, to stanowiły spore wyzwanie. Na tych szlakach nie ma oznakowania, wiele odcinków jest mocno eksponowanych, a zasięg telefonu praktycznie nie istnieje.
Czy od początku wiedziałaś co robisz?
Nie do końca. Na początku mojej przygody z wielodniowymi wędrówkami popełniłam sporo błędów. Pierwszy i najważniejszy dotyczył plecaka – był zdecydowanie za ciężki. Nie miałam pojęcia, co naprawdę trzeba spakować, więc zabierałam za dużo rzeczy, które były nie tylko zbędne, ale też ciężkie.
Brałam na przykład 7 koszulek na 7 dni, co okazało się zupełnie niepotrzebne. Teraz, na 20 dni wędrówki, zabieram tylko dwie koszulki – jedna na dzień, druga do spania i tę do chodzenia wieczorami piorę.
Drugi błąd to niewystarczająca ilość jedzenia. Wydawało mi się, że mogę jeść tyle, ile jem normalnie na co dzień, ale rzeczywistość szybko zweryfikowała te założenia. Czasami byłam tak głodna, że brakowało mi siły, by iść dalej. Teraz zawsze mam ze sobą liofilizaty – są niezastąpione. Jeśli mam schroniska po drodze, to również z nich korzystam.
Trzecim błędem był nieprzetestowany sprzęt. Spakowałam sprzęt, który miałam w domu, nie zastanawiając się, czy sprawdzi się w warunkach, w jakich będę wędrować. Dobrym przykładem jest śpiwór, który kupiłam w zwykłym, australijskim sklepie za 15 dolarów. Pomyślałam wtedy: „Przecież jestem w Australii, na pewno będzie ciepło”. Niestety, szybko okazało się, że noce w górach bywają bardzo zimne, nawet w Australii.
A teraz jaką masz strategię do pakowania?
Na początku byłam bardzo spontaniczna, ale teraz mam już przygotowaną listę rzeczy, które pakuję do plecaka. Zdarza się, że muszę coś dokupić i przetestować, aby mieć pewność, że będzie działało tak, jak powinno. Po tym etapie pakuję, ważę całość i znów wypakowuję rzeczy z plecaka. Robię ostateczną selekcję, pakuję ponownie, ważę i jeżeli waga mi odpowiada, ruszam w drogę.
Czy po takiej selekcji coś jeszcze zostaje?
Po każdej wyprawie zawsze piszę wpis na bloga. Kiedy wróciłam z Bułgarii, zajrzałam do tego, co pisałam po szlaku GR20. W 2023 roku na Korsyce uznałam, iż to, co zabieram, to absolutne minimum i nie jestem w stanie już z niczego zrezygnować. Natomiast w 2024 roku w góry Bułgarii pojechałam z dużo lżejszym plecakiem. To właśnie pokazuje, jak bardzo zmienia się mój pogląd na to, co jest rzeczywiście niezbędne na szlaku.
Myślę, że w tym roku jadąc na szlak, uda mi się jeszcze bardziej zminimalizować mój ekwipunek, mimo że trasa będzie dłuższa.
Czy są jakieś rzeczy, bez których nigdy nie wyruszasz w drogę, a które mogą wydawać się nam nie tak oczywiste?
Na pewno zatyczki do uszu – muszę je mieć ze sobą zarówno w schronisku, jak i w buszu. Pamiętam swoją pierwszą noc w namiocie, ale nie w górach, tylko na tym szlaku biegnącym wzdłuż wybrzeża. To była moja pierwsza wędrówka i spanie na dziko w namiocie. Busz w Australii jest bardzo głośny, nie mogłam wtedy zmrużyć oka.
Zawsze zabieram też bukłak na wodę, który wrzucam do plecaka, oraz elektrolity. Dodatkowo mam zawsze przy sobie Sudocrem, który nakładam na stopy, by zabezpieczyć je przed otarciami.

Jak planujesz trasy?
Informacje o szlakach na Tasmanii, które znalazłam w Internecie, były raczej powierzchowne. W przewodnikach wspominano, że trasy są eksponowane, ale trudno było mi sobie to wyobrazić. Wiedziałam tylko, że są bardzo wymagające.
Do nawigacji w Europie używam popularną aplikację Mapy.zz, a w Australii świetnie sprawdza się aplikacja AllTrails. Zanim wyruszę, zawsze sprawdzam, gdzie dokładnie będę się poruszać i czy dana mapa jest wystarczająca. Oczywiście, zawsze ściągam mapy offline, nie wszędzie na szlaku jest zasięg, więc warto mieć je zapisane w telefonie.
Z jakimi problemami zmagałaś się na początku i teraz?
Przed każdym szlakiem pojawia się strach. Uważam jednak, że to zupełnie naturalne – nie ma się czego wstydzić.
Co roku wybieram coraz trudniejszy szlak, co wiąże się z nowymi wyzwaniami i obawami. Gdy czuję się niespokojna, staram się podejść do tego analitycznie. Zawsze zaczynam od wypisania na kartce wszystkiego, czego się boję. Na przykład, mogę obawiać się spotkania z niedźwiedziem albo burzy na grani.
Następnie oswajam te lęki poprzez zdobywanie wiedzy – czytam, jak zapobiegać tym potencjalnym zagrożeniom i co zrobić, jeśli dane zagrożenie się zmaterializuje. Sięgam po poradniki, sprawdzam wiarygodne źródła i rozmawiam z doświadczonymi osobami, które na przykład były na danym szlaku przede mną. Dla mnie kluczowe jest podejście pragmatyczne – przygotowanie się najlepiej, jak to możliwe, pomaga mi zapanować nad lękiem i ruszyć na trasę z większym spokojem.
Do sprawdzania pogody na szlaku używam komunikatora satelitarnego. On działa nawet jak nie masz zasięgu. Nie wyobrażam sobie, nie wiedzieć, jaka ma być pogoda – bo czasami idę bez zasięgu przez kilka dni.
Jak sobie radzisz z kryzysami?
Odniosę się tutaj do mojej ostatniej i do tej pory najdłuższej wędrówki przez góry Bułgarii – Kom-Emine, podczas której pokonałam 600 kilometrów. Trudne momenty pojawiały się zwłaszcza wtedy, gdy zawodziło mnie ciało. Po przejściu 300-400 kilometrów zaczęły dokuczać mi bóle w stawach skokowych.
Wyznaję zasadę, że wędrówka powinna być przyjemnością, ale to też nie może być tak, że każdy najmniejszy ból czy dyskomfort jest podstawą do przerwania szlaku. Z takim podejściem nie ukończyłabym żadnej trasy. Dlatego bardzo trudno jest ustalić granicę, kiedy należy odpuścić. W praktyce decyduję się na przerwanie wędrówki tylko wtedy, gdy wiem, że to, co robię, zaczyna negatywnie wpływać na moje zdrowie i staje się na tyle bolesne, że wymaga zażycia leków przeciwbólowych.
Przygotowanie mentalne i sposób myślenia o wędrówce jest również bardzo ważny. Przykładowo, jeśli miałam do przejścia 100 kilometrów, dzieliłam ten dystans na mniejsze odcinki – na cztery dni. W ten sposób wyglądało to jak cztery jednodniowe wycieczki po 25 kilometrów dziennie. Taka odległość mnie nie przerażała, bo podobne dystanse spokojnie pokonywałam w Tatrach.
Oczywiście, zmęczenie i ból pojawiały się na trasie – to naturalne podczas długodystansowych wypraw. Jednak dzięki podzieleniu celu na mniejsze etapy było mi łatwiej utrzymać motywację i iść dalej.
Jak dbasz o bezpieczeństwo w górach?
Przede wszystkim nie ruszam się bez komunikatora satelitarnego. Z takiego urządzenia można wysłać sygnał SOS do służb, nawet gdy nie ma się zasięgu komórkowego. Cokolwiek się stanie, wciskam ten przycisk i czekam na pomoc. Jeśli śpię na dziko, zostawiam komuś zaufanemu moje współrzędne i ustalamy, do kiedy się odezwę. Dodatkowo zawsze mam ze sobą dwa telefony.
Jeśli chodzi o social media, jedną z zasad, które stosuję, jest to, że nigdy nie publikuję w czasie rzeczywistym. Relacje pojawiają się u mnie na bieżąco, jednak z odpowiednim opóźnieniem, tak, aby nie można było zidentyfikować mojej lokalizacji.
Trzeba pamiętać, że chodzę solo. Bez względu na to, czy dany szlak jest bardziej dostępny, czy taki, gdzie mogę nie spotkać nikogo przez kilka dni, zawsze jestem przygotowana. Nie będzie schronisk – jestem zdana na siebie i muszę sobie poradzić. Kiedy wybiorę konkretny szlak na dany rok, dokładnie studiuję mapy i przewodniki. Planuję wszystko w Excelu: daty, odcinki, dystans, czas przejścia, przewyższenia, szczyty i ważne miejsca po drodze, informacje o jedzeniu i wodzie, noclegi.
Co dały ci szlaki długodystansowe?
Przede wszystkim poczucie sprawczości. Jestem w stanie zrobić coś samodzielnie od A do Z. Czuję się niesamowicie silna, a to przekłada się na mój mental w życiu codziennym. Taka siła w górach to potem ogromna motywacja w życiu zawodowym i osobistym. Jeśli wiesz, że pokonałaś szlak (nie tylko solo), to masz poczucie, że możesz dosłownie przenosić góry.
Dały mi również zmianę – z pracy na etacie stałam się twórczynią internetową. Absolutnie nie żałuję tej zmiany – to jest to, czego chciałam. I nie zamieniłabym tego na nic.
Trzy najważniejsze rady dla początkujących na szlakach długodystansowych?
Odniosę się do moich błędów, które popełniłam podczas pierwszej wędrówki. Przede wszystkim testuj sprzęt przed dłuższą wędrówką, najpierw na jednodniowych, a potem na dwudniowych i trzydniowych wycieczkach w górach. Weź więcej jedzenia, niż uważasz, że potrzebujesz. Zawsze warto mieć zapas. Co do ekwipunku –lżejszy plecak to większy komfort wędrówki, ale nie zapominajmy, że nie wolno rezygnować z rzeczy, które warunkują bezpieczeństwo w górach.
***

Karolina Tuszyńska – podróżuje aktywnie, chodzi po górach i jest zakochana w Australii. Największą frajdę sprawia jej zdobywanie szczytów górskich, przemierzanie szlaków długodystansowych i odkrywanie mało popularnych miejsc. Jest ambasadorką marki Salewa. W 2020 roku Karolina założyła bloga podróżniczego BREAKING.THE.BORDERS, co zapoczątkowało jej działalność w social mediach. Obecnie zrzesza na platformie łącznie ponad 300 tys. obserwatorów, którzy podzielają jej zainteresowania. Instagram Karoliny pod linkiem.