Nie tak wyobrażałem sobie swój koniec…
Miałem nadzieję, że śmierć mnie znajdzie na skale i skończę z rozbitą głową gdzieś pod Gankiem. Uderzenie pioruna podczas burzy w Pieninach również nie byłoby do pogardzenia. Umierać ze skwierczącym mózgiem, przewieszony przez barierkę na Sokolicy − to już mogę nazwać całkiem romantycznym końcem. Ale motocyklisty na szlaku z Turbacza nie brałem nigdy pod uwagę. Słyszałem go, ale nie myślałam, że może być tak blisko. Było po deszczu, wszędzie pełno błota, a jak wiemy, w tych warunkach najlepiej testuje się to, ile wyciąga taki cud techniki.
Tak więc wyleciał na mnie od tyłu i nawet nie zdążyłem głowy obrócić, gdy przednim kołem złamał mi kręgosłup. Padłem na twarz, a przy upadku przerwał mi się rdzeń kręgowy. Krótkie chrupnięcie i było po wszystkim. I tak się teraz unoszę na własnym stygnącym ciałem, obserwując konsternację kierowcy. Nachyla się nade mną i przeklina pod nosem. Mogę się założyć, że ucieknie. W zasięgu wzroku nie ma nikogo, a do zabójstwa nikt przy zdrowych zmysłach sam się nie przyzna. Z chęcią bym mu powiedział, co o nim myślę, lecz nagle poczułem, jak przestrzeń wokół mnie zaczyna się kurczyć. Zapada zmrok, a ja znajduję się w ciemnym tunelu. „Jak w książkach” − mruczę pod nosem. Podobnych historii o życiu po życiu trochę się w młodości naczytałem. Teraz nastąpi lot w stronę światła, a potem odbędzie się nade mną sąd. „Z powrotem do świata żywych raczej mnie nie odeślą” − rozmyślam podczas lotu na koniec tunelu. Facet na wózku, ze skręconym karkiem… Ciężko by było to ludziom wytłumaczyć. Nie, nie, to na pewno jest koniec. Gdy znajduję się już w oślepiającym świetle, które miga na różowo, jestem pogodzony z tym, że na ziemię już nie wrócę.
Ale jednak coś się nie zgadza. Nie tak to miało wyglądać. Spadam bowiem na łąkę, na środku której stoi wielki namiot. Ogromny Coleman, model dla całej rodziny, w którym ewidentnie ktoś jest. Wnioskuję to z do połowy otwartego wejścia i wypływającego z wnętrza tytoniowego dymu. Parę metrów dalej znajduje się kilka drzew. Gdy przyglądam się dokładniej, widzę, że o jedno z nich oparte są jakieś przedmioty. Rozpoznaję swoją starą górską Meridę, mój pierwszy śpiwór leży rozłożony koło niej, obok stare biegówki, rozczłapane buty, z podeszwą wprawdzie wibramową, ale niemal odpadającą, i jeszcze kilka innych rzeczy, których używałem podczas wypraw i wycieczek.
Co to ma znaczyć? Może to jest Niebo, w którym będę mógł chodzić po górach, jeździć po górskich ścieżkach rowerowych, a w zimie biegać na nartach po zaśnieżonych równinach? A może to Czyściec, gdzie cały sprzęt będzie stary, buty rozbite, rower zepsuty, a w śpiworze wiecznie jest zimno?
„Witaj” – dobiega mnie głos z namiotu. „Może inaczej to sobie wyobrażałeś, ale twój ostateczny sąd odbędzie się tu i teraz, na tej właśnie łące” − kontynuuje tajemniczy palacz.
„Kim jesteś?” − pytam się nieśmiało. „Ja jestem Bóg Outdooru i będę cię sądzić za twoje outdoorowe przewinienia” − głos wydobywający się z namiotu brzmi groźnie. „Ale…” − staram się oponować, lecz obywatel z namiotu nie daje mi dokończyć. „Niech wystąpi pierwszy świadek!”
Spod drzewa wyskakują moje stare trekkingowe buty. „Świadkowie!” − odzywają się nieprzyjemnym skórzanym głosem. „Wybaczcie, oczywiście, że świadkowie” − poprawia się Bóg Outdooru. Buty szybko doskakują do mnie i zupełnie bez ostrzeżenia zaczynają mnie kopać w pośladki. „Pamiętasz, jak pozwoliłeś nam zapleśnieć!?” − krzyczą jeden przez drugi. „Czy to był aż tak wielki problem, regularnie nas czyścić i impregnować!? Czy pozwolić nam wyschnąć, a dopiero potem nas zakładać na nogi – to takie skomplikowane!?” – kopią mnie wściekle, na koniec jeden z butów częstuje mnie mocnym kopniakiem między nogi. „A to masz za podeszwę!” − syczy przy tym nieprzyjemnie. „Za to, że pozwoliłeś ją przykleić najgorszemu amatorowi w mieście!”.
Co to ma znaczyć? Będzie mnie sądzić mój własny sprzęt? To by mi do głowy nie przyszło nawet podczas największych halucynacji. Spod drzewa biegną już do mnie narty biegowe, podpierając się kijkami. Pierwsza bez ostrzeżenia uderza mnie po udach, druga w międzyczasie zachodzi od tyłu i zaczyna okładać po plecach. „Słyszałeś już o tym, że na nartach się jeździ, jak jest wystarczająca pokrywa śnieżna? Nie po kamieniach i korzeniach, ale po ŚNIEGU!?” − wrzeszczy mi przy tym do ucha. „A wiesz, co to znaczy nasmarować narty? Wiesz, po co się to robi???” − krzyczy druga, miarowo uderzając o moje nogi.
Nagle z drzewa skacze prosto na mnie coś wielkiego w czerwonym kolorze. Mój stary plecak. Wisi mi na plecach i zaczyna dusić paskami. „Jak ci się podoba, co?” − szyderczo szepce mi do ucha. „Jak jest na mnie napisane, że 60 litrów, to wiesz, co to znaczy? To znaczy, że pakujemy 60 litrów, a nie 65 czy nawet 70!”.
Dołącza śpiwór. Skacze na mnie i szybko zasuwa zamek. Czuję, że już całkiem się duszę, a do tego ze śpiworowej ciemności słyszę: „To masz za to, że mnie nigdy porządnie nie wysuszyłeś! Co więcej, nawet nigdy mnie nie wyprałeś!”.
„Z drogi wszyscy!” − rozpoznaję skrzypienie mojego starego roweru. Pozostały sprzęt się rozstępuje, a rower dojeżdża do mnie na tylnym kole, by przednim wymierzyć mi kilka soczystych policzków. „Nie muszę ci chyba wyjaśniać, za co. Powinienem cię raczej nawinąć na łańcuch i przeciągnąć po błocie!” − wrzeszczy przy tym.
„Starczy!” − krzyczę. Mam już tego zdecydowanie dość. „Nie wiem, dlaczego się tu na mnie tak wyżywacie. Wolelibyście raczej stać cały czas zamknięci w piwnicy albo w szafie? Albo blednąć na wyprzedaży, aby was na koniec odesłali do komisu za parę złotych?” − obracam się do roweru i biegówek. „Nie wiem, na co tak narzekacie. Rzeczy się używa, to rzeczy się niszczą. Też mam nadwyrężone kolana, kilka razy złamane ręce, wykręcone kostki, początki reumatyzmu… Ale wiecie co? Warto było! Jak się wam nie podobało, marsz z powrotem do sklepu!” − jestem już całkiem wyprowadzony z równowagi. „Mądrze gada”− odzywa się z namiotu Bóg Outdooru. „Ten młody człowiek całkiem mnie przekonał. Pójdzie do Outdoorowego Nieba, gdzie będzie mógł używać najnowsze modele odzieży, butów i sprzętu. Wybaczcie wszyscy, ale wasze oskarżenia są po prostu śmieszne” − kończy swoje orzeczenie.
I w ten sposób dostałem się do Nieba. Szaleję po pustych ścieżkach rowerowych, nocami biegam na nartach po świeżym śniegu, wspinam się na nieodkryte górskie szczyty i właściwie temu idiocie na motorze jestem nawet wdzięczny.
Hans von Gutentag
Comments 1