Pierwszy dzień okazał się obfitujący w cały wachlarz atrakcji. A zaczęło się spokojnie. Kolega (Johnny Wasilewski), u którego nocowałam we Wrocławiu, odstawił mnie pod dworzec, skąd przejął mnie Arek Lipin, redaktor naczelny „Gór Izerskich”. Pojechaliśmy razem pod Śleżę, która w ten piękny, upalny dzień jawiła się na horyzoncie niczym japońska Góra Fidżi.
Dotarliśmy do Przełęczy Tąpadła, na której szczęśliwie nie padłam, a wręcz poderwałam plecak i ruszyłam w drogę. Arek odprowadził mnie. Wybrałam szlak opisywany jako skałkowy – trudny i ciekawy. Faktycznie, napotykane rumowiska kamieni oraz wychodnie skalne prezentujące widok na docelowy szczyt, napawały mnie radością.
Po wdrapaniu się na kamienną wieżę widokową, ustawioną w najwyższym punkcie, ogłosiłam zdobycie 1/29 – pierwszego z 29 planowanych masywów. Ślęża to miejsce pradawnego kultu pogańskiego. Świadczą o tym odnalezione przez archeologów liczne kręgi kamienne, rzeźby itp. Istnieją podejrzenia, że pojawiały się tam czarownice. Tak więc, góra to idealna na początek wędrówki takiej czarownicy jak ja.
Schodząc do Sobótki zahaczyłam o górę Wieżycę z bardzo urodziwą wieżą. Dodam, że w masywie znajduje się także góra Radunia – kolejne gdańskie odniesienie.
W Sobótce, chwilę po odwiedzeniu cudami słynącej rzeźby św.Anny, stanęłam na drodze aby złapać autostop. Mogłabym tu długo opowiadać o ludziach, których wówczas spotkałam. Była to rewelacyjna przygoda. Jechałem siedmioma autami, a ostatnim był 40-tonowy tir!
Góry Izerskie
W Szklarskiej Porębie wysiadłam wieczorem i postanowiłam od razu udać się w góry na nocleg. Pierwsze miały być Góry Izerskie. Zapowiadała, jeszcze przed wyprawą, że dopuszczam różne modyfikacje planowanych przejść. Nie mogąc zdecydować się na optymalny wariant pokonania „Izerów”, wprowadziłem zmiany. Zamiast startować z samego zachodu postanowiłam przejść „pod prąd” Głównym Szlakiem Sudeckim, czyli ku zachodowi, po czym „odbić się” od granicy z Czechami i skierować się na wschód.
Wyruszyłam dziarskim krokiem ku Wysokiemu Kamieniowi. Zachwyty nad piękną pogodą skończyły się po ok. 40 min, gdy w połowie wysokości oslepił mnie błysk pioruna. Do tej pory bagatelizowałam słyszane grzmoty, jednak uznałem, że lepiej uważać. Nie usmiechalo mi się zginąć rażona piorunem już pierwszego dnia Zeszłam niżej, kijki zostawiłam na ścieżce, a sama w kuckach czekałam na koniec burzy. Po ok. 15 min szłam dalej. Na szczycie stało schronisko, zamknięte na 4 spusty. Porobiłam zdjęcia z widokiem na Karkonosze, a następnie robiłam moja małą Norkę na polance.
Noc minęła mi spokojnie. Po upalnym dniu zasnęłam bardzo szybko. Rano troszkę kapało, kręciły się brzydkie burzowe chmury, brzmiało, a ja szłam na zachód.
Zdobyłam Wysoką Kopę (1126 m) – najwyższy szczyt Gór Izerskich, następnie przedzierałam się przez izerskie torfowiska, by na chwilę przed deszczem dotrzeć do schroniska na Stogu Izerskim. I to był początek ulewy, która trwała do końca dnia. Wahałam się czy iść w tych warunkach na Smrek,Stogu przy granicy z Czechami, ale ostatecznie poszłam. W końcu to tylko pół godziny w obie strony. Wracając błogosławiłam równe izerskie sciezki rowerowe i Arka Lipina red. nacz. Gór Izerskich, który zorganizował mi nocleg w schronisku Orle.
Przemoczona dotarłam do Izerskiej Łąki, gdzie zagrałam do Cząstki Gorzystów, aby pstryknąć zdjęcie polany. Chatka urocza, ze ścianą wyłożoną książkami i kominkiem po środku. Ale na mnie czekał ostatni odcinek. Niezła ciekawostka – szlak ponad godzinny imitujacy układ słoneczny w skali 1:1 miliarda. Po drodze spotykałam kamienie obrazujące poszczególne planety. Ale mi się dłużyło od Neptuna do Urana…
Przy Orlu stał zegar słoneczny, mój upragniony cel. Niestety okazało się, że mój pokrowiec „popuszcza”, podobnie jak 10-letni plecak. Ale miałam gdzie się wysuszyć. Dostałam wygodny pokój, wykąpałam się. Wielkie dzięki dla Arka i szefa Orła!
Karkonosze
Góry Izerskie na pożegnanie, okazały się łaskawe. Ruszyłam na podbój Karkonoszy w towarzystwie lekko zachmurzonego słońca. Przekroczyłam Przełęcz Szklarską. Na stacji benzynowej w Jakuszycach zakupiłam jeszcze pelerynę przeciwdeszczową (na wszelki wypadek!) i rozpoczęłam atak na Szrenicę.
Tak się niefortunnie złożyło, że wybrałam możliwie najbardziej podmokły wariant. Marzyłam o kaloszach i walczyłam na grzbiecie, gdzie już było zdecydowanie lepiej, spotkałam pana, który zawołał: „Słoneczko, co Ty tu robisz? O tej porze roku wszystko spływa”. Hmmm, tak zauważyłam.
Na Hali Szrenickiej napotkałam oczekiwaną sielankę – ludzie chłodzący się orzeźwiajacymi napojami i podziwiający widoki. Na mnie czekała jednak Szrenica, więc po chwili przerwy zaatakowałam ów szczyt, by tam posiedzieć znacznie dłużej. A to za sprawą pogody.
Przyszła chmura opadowa, nie przejawiajaca skłonności do rychłego odejścia. Cóż było robić? Ha! Miałam moje, na wszelki wypadek kupione ponczo. Skonstruowałam coś na kształt pokrowca, uzbroiłam się w róż i podjęłam dalszą drogę. Niestety był to najsmutniejszy odcinek mojej wędrówki, gdyż szłam w całkowitym zachmurzeniu i w deszczu. Moje ukochane Śnieżne Kotły były kompletnie niewidoczne.
Dotarłam do Przełęczy Karkonoskiej bez najmniejszego widoku. Uznając, że przy zerowej widoczności przynajmniej strażnicy parku mnie nie wypatrzą, postanowiłam rozbić się „na dziko”. Spałam z duszą na ramieniu, a o 6 rano już byłam na szlaku, ale udało się!
Rano nie padało, odsłoniły się krajobrazy i szczęśliwa robiłam zdjęcia. Cdn.
Ewelina Domańska
***
Ewelina Domańska z Gdańska wyruszyła w maju na wyprawę, której celem jest przejście głównych pasm polskich gór. W trakcie trzymiesięcznej wędrówki chce pokonać łącznie około 1700 kilometrów. Jak zaznacza: W naszych pięknych górach wyodrębniono 29 pasm i planuję każde z nich odwiedzić oraz wejść na jego najwyższy szczyt. Kierunek – z zachodu na wschód. Nie jest to wyczyn sportowy, nie zamierzam bić rekordów prędkości, ilości zdobytych szczytów na godzinę, zaliczonych kilometrów dziennie, czy podbijać jakichkolwiek innych statystyk. Jedyne na czym mi zależy, to kroczenie przed siebie z otwartą głową i ciekawością tego, co spotkam na szlaku. Mogę zaplanować trasę, noclegi, ale wszystkiego nie przewidzę. Nie zaplanuję pogody, nie wymyślę kogo spotkam, nie przewidzę wszystkich swoich reakcji, a nawet może się okazać, że i ta trasa i te noclegi i wszystko, co miało być przewidywalne, takim nie jest. I właśnie o to chodzi! Celem wyprawy jest poznawanie siebie.
Więcej o wyprawie znajduje się na stronie Eweliny: www.goramipolski.pl, a także na naszej stronie TUTAJ.