Sprzęt fotograficzny jest już przygotowany, trzeba go tylko spakować tak, aby go nie uszkodzić w trakcie transportu i użytkowania. Idealna do tego byłaby walizka typu Pelican, czyli pancerny i wodoszczelny kufer chroniący aparat, obiektywy, lampy błyskowe i akcesoria schowane w dołączonym organizerze. Niestety taka walizka jest mało poręczna – można z nią wejść na pokład samolotu, ale podróżować z nią w plenerze to musiałby być horror (no chyba że na grzbiecie wynajętego konia, muła lub jaka).
Decydując się na minimalizm sprzętowy (czyli chleb powszedni typowego fotografa-amatora) trzeba odpowiednio zabezpieczyć swoje narzędzia pracy. W Himalajach czekało mnie 55 dni wędrówki z plecakiem, codzienne upadki, zsuwanie się po stromych polach śnieżnych, niekontrolowane kąpiele w lodowatej wodzie, opady deszczu, śniegu i gradu. Do tego okazjonalne rzucanie 30 kilogramowym plecakiem o ziemię w chwili skrajnego wyczerpania i postojów. Jak zabezpieczyłem mój sprzęt? Aparat trzymałem w pokrowcu, który kupiłem na mniejszą lustrzankę za niewielkie pieniądze.
Ten patent sprawdził mi się nie raz podczas wspinaczki – lekki i mały futerał zajmował niewiele miejsca, ważył mało i dawał podstawową ochronę. Kiedy nie korzystałem z aparatu, chowałem go do plecaka, a ubrania upchnięte dookoła pokrowca izolowały go skutecznie np. przed bliższym spotkaniem ze skałą.
Zrezygnowałem z profesjonalnego wodoszczelnego futerału na aparat – był za duży i za ciężki. Obiektywy przechowywałem w oddzielnych futerałach, które mogłem łatwo schować w zakamarkach plecaka. System się sprawdził – w ciągu 55 dni żaden element nie uległ zniszczeniu. Większy futerał, czy też plecak na sprzęt fotograficzny nie wchodził w grę – w moim plecaku był 2-osobowy namiot, śpiwór, ubrania, sprzęt do gotowania, zapas jedzenia, pozostałe akcesoria fotograficzne.
Statyw
Statyw jest nieodłącznym towarzyszem fotografa, zwłaszcza outdoorowego. Dzięki niemu można zrealizować większość tematów fotograficznych bez obawy np. zrobienia poruszonego zdjęcia. Jest nieoceniony w fotografowaniu w plenerze o świcie lub zmierzchu (kiedy mamy mało światła, a nie chcemy kompensować tego dużym otworem przysłony w obiektywie lub zwiększoną liczbą ISO), w fotografii wymagającej długich czasów naświetlenia (np. sceny nocne, malowanie światłem), przy fotografowaniu panoram (kiedy należy wykonać dużą liczbę zdjęć wodząc aparatem na statywie w osi poziomej), fotografując w technice timelapse lub bracketing (wiele zdjęć tego samego kadru), czy w końcu kiedy chcemy wykonać swój autoportret robiąc zdjęcie z wyzwalaczem czasowym.
Można też przypiąć do niego zewnętrzną lampę błyskową korzystając z lekkiego klipsa z gwintem. Niestety statyw dużo waży, a im większa jego waga, tym lepsza wytrzymałość, stabilność i jakość głowicy, do której przymocowany jest aparat. Taki statyw warto dodatkowo obciążyć, np. podwieszając ciężki przedmiot lub plecak. Czasami duży obiektyw lub nagły podmuch wiatru może przeważyć nam statyw, wówczas nasz sprzęt ląduje na ziemi. Kupując tani i lekki (aluminiowy) statyw należy się liczyć z jego szybkim mechanicznym uszkodzeniem (jeśli mamy go przytroczonego do plecaka, to nie rzucajmy nim o ziemię podczas postojów).
Czasami warto zostawić statyw w domu – można postawić aparat na płaskiej skale, wcześniej zabezpieczając go przed upadkiem. Oszczędzicie wówczas ponad kilogram bagażu. Alternatywą są monopody – statywy przypominające kijek trekkingowy, które stabilizują nam minimalnie nasz aparat (nadal jednak trzeba go trzymać w ręce).
Jeśli operujecie długimi czasami otwarcia migawki, to postawienie aparatu na statywie nie zagwarantuje dobrego zdjęcia – może ono wyjść poruszone. Dzieje się tak jeśli używamy za dużo siły przy naciśnięciu spustu migawki. Zdjęcie można zrobić podłączając do aparatu wężyk spustowy, korzystając z wbudowanego wyzwalacza czasowego (2 lub 10 sekund) lub bezprzewodowego pilota.
Ładowarka, akumulatorki, baterie
Bez nich nie zrobimy zdjęcia aparatem cyfrowym, baterie (np. AA i AAA) zasilają nasz osprzęt (lampy błyskowe, zewnętrzne wyzwalacze czasowe, itp.). Wybierając się w plener na dłuższy czas należy zaplanować odpowiednią ilość baterii i akumulatorków. W przeciwnym razie skończymy nasze zdjęcia z rozładowanym aparatem gdzieś w środku gór lub lasu. Jeśli nie mamy dostępu do sieci elektrycznej, w której możemy podładować akumulatorki, to warto zabrać ze sobą agregat prądotwórczy z zapasem paliwa (niestety takie urządzenia ważą od kilkunastu kilogramów w górę) lub ładowarkę słoneczną z przejściówką pozwalającą ładować baterie do aparatu cyfrowego.
Baterie AA zasilają lampę błyskową. Można je także wykorzystać jako zapasowe baterie w czołówce (pozwala nam to zaoszczędzić na wadze).
Osobiście jestem zwolennikiem akumulatorków – są bardziej ekologiczne niż jednorazowe baterie, można je ładować np. panelem słonecznym, wykorzystać jako bank energii do smartfona, odtwarzacza MP3, czy tableta.
Jeśli zależy nam na szybkiej serii zdjęć z flashem, wybierzcie najlepsze akumulatorki na rynku. Zużyte baterie koniecznie zabieramy ze sobą. Nie raz widziałem wyrzucone baterie na szlaku. Zawierają one metale ciężkie (ołów, lit, mangan, kadm i rtęć), są toksyczne dla naszego organizmu i nie ulegają neutralizacji. Przyjmuje się, że jedna wyrzucona bateria AA trwale zanieczyszcza 1 metr sześcienny ziemi!
Nie zawsze mamy dostęp do prądu, warto wówczas zabrać ze sobą kilka naładowanych akumulatorków do aparatu i oszczędzać energię. Zanim włączymy aparat, zastanówmy się nad kadrem, wybierzmy najlepsze ujęcie, wyobraźmy sobie, jak będzie wyglądał finalny efekt. Jeśli robicie kilka różnych ujęć w tym samym miejscu, zostawcie włączony aparat – każdy ponowny rozruch sprzętu pochłania więcej energii niż zostawienie go w trybie oczekiwania.
Zamiast z wyświetlacza korzystajcie z wizjera – zaoszczędzi to energię. Jeśli jest zimno, chrońcie pozostałe akumulatory trzymając je w wodoszczelnej torebce blisko ciała (w trakcie marszu możemy zapocić baterie i doprowadzić elektronikę do zwarcia). Paradoksalnie takie ograniczenia pozwalają być bardziej kreatywnym – zrobimy zdjęcie tylko wtedy, kiedy ma to sens.
W Himalajach nie ma prądu, wioski wyposażone są w panele słoneczne ładujące akumulatory, które z ledwością starczają do naładowania telefonów komórkowych miejscowych. Zabrałem ze sobą trzy akumulatorki do aparatu, które ładowałem raz na 2 tygodnie będąc w większych miastach (ale nie zawsze da się z skorzystać z sieci elektrycznej – przez większą część dnia są przerwy w dostawie prądu).
Karty pamięci
Im więcej, tym lepiej. Miałem ze sobą kilka kart, w sumie jakieś 52 GB. Zdjęcia robię w formacie RAW, który potem obrabiam na komputerze. Jeden plik RAW waży u mnie ok. 25 MB (rozdzielczość 6000 na 4000 pikseli), często fotografuję w technikach timelapse (setki zdjęć) i bracketingu (po 3/5/7 klatek na jedno ujęcie; wykorzystuję je później w technice HDR). Jeśli posiadamy bank pamięci do robienia kopi zapasowej zdjęć z karty aparatu, to nie mamy problemu z codziennym backup’em. Ja takiego urządzenia nie posiadałem, więc z każdym zdjęciem obchodziłem się jak z jajkiem – kasowałem najgorsze ujęcia oszczędzając tym samym miejsce na karcie.
Zastanówcie się, czy warto zakupić karty pamięci o pojemności powyżej 8GB – wprawdzie pomieszczą dużo zdjęć, ale w razie awarii, utraty, zniszczenia lub kradzieży sprzętu tracimy całą wykonaną pracę. Używanie kart o mniejszej pojemności dywersyfikuje nam ryzyko – schowane na dnie plecaka (odpowiednio zabezpieczone przed uszkodzeniem mechanicznym i wilgocią) zagwarantują nam jako takie bezpieczeństwo wykonanego materiału.
Dzisiejsze karty pozwalają na transfer danych z prędkością do 104 MB/s (klasa UHS-1). Szybki transfer jest niezastąpiony w przypadku zdjęć seryjnych (zwłaszcza w formacie RAW) oraz przy nagrywaniu lustrzanką filmu w formacie fullHD. Warto zaopatrzyć się w najszybsze karty na rynku – nic tak nie denerwuje, jak „czkawka” naszego aparatu, który nie jest w stanie zapisać serii zdjęć i w związku z tym blokuje nam możliwość wykonania nowych na czas zwolnienia buforu pamięci (a to nie koniec fotografowanej akcji).
Nie zawsze karty są dostępne w lokalizacji, w której będziemy robić zdjęcia. Warto zrobić zapas w Polsce. Przykładowo w Himalajach Garhwalu karty SD są bardzo trudno dostępne. Udało mi się zakupić 2 sztuki (po 4GB każda) w Bageshwarze, w sklepie z telefonami komórkowymi. To były ostatnie dwie karty tej wielkości w mieście.
Akcesoria fotograficzne
Obowiązkowo pakujemy ściereczkę do czyszczenia obiektywów i mieszek do przedmuchiwania wnętrza aparatu – przy częstych zmianach obiektywu w plenerze łatwo o kurz w środku aparatu (nawet na matrycy). W efekcie nasze zdjęcia mają charakterystyczne plamki (np. na jednolitym niebie lub śnieżnym polu), które potem trzeba usuwać w postprodukcji.
Jak sprawdzić stopień zabrudzenia matrycy? Ustawcie najwyższą możliwą w obiektywie liczbę przysłony (np. f/22), skierujcie aparat na jednolite tło (np. bezchmurne niebieskie niebo) i naciśnijcie w swojej lustrzance przycisk podglądu głębi ostrości. Aparat przymknie na chwilę listki przysłony do wybranej wartości, a naszym oczom powinny się ukazać plamki.
Jeśli nie uda się nam wyczyścić matrycy mieszkiem (nie róbmy tego na siłę – można ją trwale uszkodzić), to zastosujmy niższą liczbę przysłony (np. f/15 lub f/11; im więcej światła wpłynie przez nasz obiektyw na matrycę, tym mniej widoczne będą plamki). Aparat wyczyśćmy w autoryzowanym serwisie po powrocie.
Powodzenia!
Przemek Bucharowski
Zdjęcia: Przemek Bucharowski, Agata Włodarczyk, Maniek
***