Fotografia outdoorowa to nie tylko fotografia akcji, to często zdjęcia natury czy dzikich zwierząt, a zatem przebywanie w plenerze. W 2013 roku spędziłem 6 miesięcy w Indiach, z tego 2 miesiące podczas trekkingu przez indyjskie Himalaje Garhwalu z moją partnerką Agatą i psem Diuną. Wybierając się w taką trasę nie mogłem nie wziąć ze sobą aparatu fotograficznego. Całe moje małe foto-studio codziennie nosiłem na swoich plecach.
Nasz trekking planowany był na 3 miesiące, bez wsparcia z zewnątrz (nie mieliśmy agencji trekkingowej, porterów, przewodników, kucharzy, itp.), a nasze plecaki ważące ponad 30 kg nosiliśmy sami. Raz na 2-3 tygodnie schodziliśmy do większych miast, aby uzupełnić zapasy jedzenia. Aparat, obiektywy, lampa błyskowa, akcesoria pokonały w sumie 500 km przez góry Garhwalu ponad 63 km w pionie. Poza statywem obyło się bez strat.
Dobra fotografia, to nie tylko kwestia sprzętu, ale umiejętności fotografa, pleneru i pomysłu na zdjęcie. Jeszcze w Delhi przed wyjazdem dobieram obiektywy, kupuję tani i lekki statyw, zastanawiam się, czy wziąć jedną lampę błyskową, czy dwie.
Mój himalajski zestaw minimum, który zabrałem na nasz dogtrekking to zestaw, który z powodzeniem może się sprawdzić także w polskich górach, czy na nizinach. Zabrałem ze sobą aparat cyfrowy (Sony A77), trzy obiektywy (z jednego mogłem zrezygnować), zewnętrzną lampę błyskową wyzwalaną błyskiem wbudowanej lampy w aparacie, ładowarkę, dodatkowe akumulatorki, zapasowe baterie do lampy błyskowej, karty pamięci, zestaw do czyszczenia aparatu, lekki aluminiowy statyw (tani, niestety nie zniósł trudów podróży i rzucaniem plecakiem o ziemię).
Razem z pokrowcem na aparat i obiektywy zestaw ten ważył 4 kilogramy i sprawdził się idealnie. Niestety dobra fotografia to dużo dźwigania, 4 kg dźwigane przez 2 miesiące po Himalajach to co innego niż 4 kg dźwigane na nizinach.
Niezależnie od tego, czy działamy na zlecenie, czy fotografujemy dla siebie, czy dysponujemy budżetem firmowym na zdjęcia, czy finansujemy naszą pasję z własnej kieszeni, czy pomaga nam w zdjęciach grupa asystentów, czy działamy w pojedynkę, musimy sobie poradzić z tymi samymi „problemami”. Poniżej opiszę kilka zagadnień, z którymi fotograf outdoorowy ma często do czynienia, a bazować będę na moich doświadczeniach i opiszę w jaki sposób sobie z nimi poradziłem.
Aparat fotograficzny
Odwieczne pytanie (no dobra, przesadzam – nie tak dawno królowały jeszcze aparaty analogowe) – lustrzanka cyfrowa DSLR czy może aparat kompaktowy? A może jednak hybryda z wymiennymi obiektywami? Kiedyś w lustrzankach przeszkadzał mi ich rozmiar i waga (między innymi dlatego kupiłem sobie mały i lekki aparat/lustrzankę Sony A55). Później wybrałem model półprofesjonalny, czyli Sony A77, do tego w zestawie z obiektywem Sony DT 16-50 mm f/2.8 SSM. Taki zestaw waży o wiele więcej (ponad 1 kilogram), ale w zamian otrzymuję lepszą jakość zdjęć, a moja fotografia na tym zyskuje (oprócz większej matrycy istotnym parametrem jest tutaj jakość i jasność szkła).
Rozdzielczość i jakość zdjęcia ma znaczenie wówczas, jeśli chcecie je publikować w dużym formacie, a zatem drukując np. fotografie na wystawy, czy używając je w reklamach wielkoformatowych. Jeśli nie zależy wam na prezentacji zdjęć na dużych nośnikach, to z powodzeniem możecie zminimalizować swój aparat, inwestując np. w zwykłą „małpkę”, czyli aparat kompaktowy. Decydując się na taki aparat zastanówcie się, czy nie kupić sprzętu wstrząso- i wodoodpornego. Na rynku jest kilka kompaktów przeznaczonych do zdjęć w plenerze.
Zaletą nowszych i tym samych lepszych aparatów od poprzedników poza podzespołami elektronicznymi dającymi lepszą jakość zdjęć, jest aktualny firmware, czyli oprogramowanie dające więcej możliwości (dobrą opcją jest np. samowyzwalacz czasowy pozwalający na zaprogramowanie aparatu na wykonywanie zdjęć „timelapse”, tego akurat nie ma w moim zestawie i muszę się posiłkować zewnętrznymi wyzwalaczami).
Lżejsza obudowa to niestety zazwyczaj gorsza jakość wykonania. Taki aparat jest bardziej podatny na uderzenia, czy upadek z małej wysokości, obudowa wykonana z taniego plastiku może być także mniej odporna na wilgoć, która często towarzyszy nam podczas zdjęć w plenerze.
Obiektywy
Decydując się na aparat kompaktowy mamy spokój – ma on wbudowany obiektyw z zoomem (często wspomaganym cyfrowo). Wybierając lustrzankę należy zaopatrzyć się w obiektywy. Ja w Himalaje wybrałem 3, zostawiając nieużywane w Delhi (zabrałem rybie oko Samyang 3.5/8mm, Sony 2.8/16-50 SSM, Konica-Minolta 4.5/75-300), ale w większości przypadków używałem obiektywów w zakresie 16-300 mm.
Rybie oko przydało mi się w kilku sytuacjach – gdy robiłem zbliżenia Agi i Diuny podczas yogi pod Panch Chuli, kąpieli w lodowatej rzece Pindari, czy zdjęcia w „małych przestrzeniach” – w namiocie, w stupach, w szałasach, czy na progu zamkniętego aszramu w Zero Point pod Nanda Khat. Mógłbym zrezygnować z tego obiektywu – zaoszczędziłbym wówczas na wadze.
Jeśli dysponujecie dużym budżetem na sprzęt, to zainwestujcie w jasne obiektywy ze szkłami wysokiej jakości. Jasne obiektywy to takie, które wpuszczają do wnętrza aparatu więcej światła dzięki większemu otworowi przysłony. Ta cecha jest wysoko ceniona w fotografii portretowej (duży otwór przysłony f/1.8 lub 1/4 daje nam możliwość wykreowania głębi ostrości), ale w fotografii outdoorowej jasny obiektyw pozwoli nam na łatwiejsze ustawienie ostrości w przypadku użycia trybu autofocusa.
Ciemne obiektywy tutaj się nie sprawdzą tak dobrze (wprawdzie można się posiłkować ustawieniem większej czułości matrycy, np. 3200 ISO i skorzystać z wbudowanego systemu stabilizacji obrazu, jednakże wraz ze wzrostem liczby ISO rośnie liczba szumów i tym samym spada jakość zdjęcia). Niestety jasne obiektywy są zazwyczaj cięższe i droższe, co ma znaczenie dla amatorów fotografii.
Ostatnio coraz bardziej popularne robią się tzw. „megazoomy”, czyli obiektywy o dużym zakresie ogniskowych (rzędu 18-200, 18-250, czy 18-270 mm). Dużą zaletą takiego sprzętu jest jego uniwersalność – używając jednego obiektywu jesteśmy w stanie zrealizować większość tematów fotograficznych – od szerokiego kadru, przez portrety, po duże zbliżenia. No i dźwigamy przy tym tylko jeden obiektyw! Niestety często kosztem jakości fotografii, zwłaszcza w zoomach. W fotografii, jak w każdej dziedzinie życia, jeśli coś jest przeznaczone do wszystkiego, to nadaje się do niczego.
Na rynku można kupić wiele obiektywów produkowanych przez firmy inne, niż producenci aparatów. Są one zazwyczaj tańsze niż ich firmowe odpowiedniki, ich wadą może być brak wbudowanej elektroniki (np. systemu autofocusa i stabilizacji obrazu). Takie obiektywy mogą współpracować w trybie manualnym, gdzie otwór przysłony i ostrość trzeba ustawić ręcznie (tak wymagające było np. moje rybie oko Samyang 3.5/8mm). Można z tym żyć, niestety nie zawsze uda się precyzyjnie trafić z ostrością, zwłaszcza w dużych zbliżeniach.
Zabierając obiektywy ze sobą zabezpieczmy je filtrem UV, który miał chronić błonę filmów fotograficznych przed promieniowaniem ultrafioletowym. W epoce fotografii cyfrowej przestało to mieć znaczenie, natomiast filtry UV stosuje się głównie jako ochronę przed pyłem i uszkodzeniami obiektywu przed zarysowaniem. Sam filtr UV nie pogarsza jakości zdjęć, czasami niweluje flary wynikające z fotografowania „pod słońce”, dlatego warto zainwestować kilkadziesiąt złotych chroniąc nasz obiektyw przed zarysowaniem.
Lampa błyskowa
Bez niej nie byłoby dobrych zdjęć zrobionych pod słońce odcinających pierwszy plan od tła. Lampa błyskowa przydaje się zwłaszcza w przypadku zdjęć portretowych, kiedy chcemy wydobyć za pomocą światła postać człowieka mając w tle monumentalną scenerię, np. góry. Zwłaszcza, kiedy fotografowany model znajduje się np. w cieniu.
Fotografując w trybie auto (aparat sam dobiera parametry ekspozycji) musimy uważać na bardzo jasne lub ciemne obiekty dominujące w kadrze – w plenerze są to np. słońce wychodzące zza grani lub pole śnieżne leżące w dalszym planie. Nadmiar światła wpadający przez obiektyw na matrycę aparatu oszuka nam jego elektronikę powodując np. niedoświetlenie pierwszego planu (czyli naszego modela). W rezultacie otrzymamy piękne tło z niedoświetloną postacią. Lub na odwrót – dobrze doświetloną postać z prześwietlonym tłem.
A wystarczy tylko doświetlić pierwszy plan zewnętrzną lampą błyskową (ewentualnie kilkoma lampami). Niestety wbudowana lampa błyskowa nie zawsze się dobrze spisze. Jej główną wadą jest to, że ma małą liczbę przewodnią (czyli mały zasięg – doświetla obiekty położone blisko aparatu), a zdjęcia wychodzą płaskie. Warto zaopatrzyć się w systemową zewnętrzną lampę błyskową, którą po odłączeniu od korpusu aparatu można wyzwolić zdalnie. Zaletą takiej lampy systemowej jest przede wszystkim jej automatyzm – aparat sam ustala moc błysku niezbędną do prawidłowej ekspozycji i komunikuje się z lampą bez naszego udziału. Wadą takiego rozwiązania jest niestety wysoka cena firmowych lamp systemowych (powyżej 1000 złotych). Jeśli dysponujemy ograniczonym budżetem, to rozwiązaniem może być zakup zamienników (np. firmy Yongnuo, HAKO, etc.). Zazwyczaj takie lampy są kilkukrotnie tańsze, ale kosztem automatyki. Aparat „nie wie” wówczas o istnieniu lampy, a ekspozycję i parametry lampy należy ustawić ręcznie.
To już bardziej zaawansowana fotografia – najpierw trzeba ustawić aparat w trybie manualnym i dokonać pomiaru światła w najciemniejszym miejscu w kadrze, potem uruchomić lampę i zrobić kilka próbnych zdjęć regulując moc błysku. Za każdym razem należy sprawdzić na wyświetlaczu efekt i skorygować ustawienia w aparacie i lampie błyskowej. Jest to dosyć skomplikowane, ale całe szczęście szybko można opanować sztukę manualnego ustawienia lampy – trzeba tylko dużo ćwiczyć. Lampę można odłączyć od aparatu i wyzwolić zdalnie. Dzięki odsunięciu źródła błysku od osi obiektyw-postać pierwszoplanowa mamy duży wpływ na plastykę zdjęcia, wydobywając naszego modela z cienia.
W Himalaje wybrałem się z jedną zewnętrzną lampą błyskową, a wyzwalałem ją fleszem z wbudowanej lampy w aparacie (błysk emitowany przez lampę w aparacie wpadał do fotoceli w korpusie lampy zewnętrznej). Lampę albo ustawiałem obok lub trzymałem w drugiej ręce.
To najprostszy system wyzwalania zewnętrznych lamp błyskowych. Jego zaletą jest prostota rozwiązania oraz brak dodatkowego sprzętu, który trzeba by nosić ze sobą i zasilać (a wcześniej kupić). Podstawową wadą jest niestety ograniczony zasięg – fotocela lampy zewnętrznej musi „widzieć” błysk wbudowanej lampy. Nie da się zatem ukryć naszego przenośnego flasha np. za drzewem lub kamieniem. Całe szczęście korpus lampy zewnętrznej można obrócić tak, aby fotocela była skierowana w stronę aparatu, a palnik w przeciwną. Życie mogą nam ułatwić bezprzewodowe triggery, czyli nadajniki emitujące sygnał wyzwalający flasha do odbiornika za pomocą fali radiowych o częstotliwości 2,4GHz. Nadajnik mocuje się w złączu gorącej stopki w aparacie, odbiornik bezpośrednio do gorącej stopki zewnętrznej lampy błyskowej. Taki system ma zasięg zazwyczaj do 100 metrów i niegroźne są mu przeszkody w postaci drzewa czy skały. Najtańsze na rynku triggery pozwalają tylko na zdalne wyzwalanie flasha, droższe rozwiązania mogą sterować ustawieniami lampy, dzięki czemu nie trzeba co chwilę podbiegać do oddalonego flasha po to, żeby np. zmniejszyć moc emitowanego błysku. Wystarczy tylko rzut oka na podgląd zdjęcia w aparacie.
Zapytacie: a co z osprzętem do zewnętrznych lamp błyskowych? Statywem, parasolkami, dyfuzorami, itp. Niestety często trzeba z niego zrezygnować – to dodatkowy ciężar, który trzeba dźwigać na swoich plecach. Statywy do oświetlenia nie są lekkie, a ich konstrukcja jest mało odporna na uszkodzenia mechaniczne. Parasolki często „łapią” wiatr – chwila nieuwagi i cały zestaw ląduje na ziemi. Najlepiej mieć asystenta, który będzie operował naszym oświetleniem. W przeciwnym razie najlepiej kupić sobie klipsa z gwintem na mocowanie lampy błyskowej, który można przymocować np. do kijka trekkingowego wbitego w ziemię, roweru lub drzewa. Lekkie i niezawodne mocowanie. Prymitywny dyfuzor można wykonać z kartki papieru. Barwę światła można zmienić mocując filtry żelowe do lampy. W plenerze często musimy polegać tylko na sobie, zatem minimalizujmy nasz sprzęt oświetleniowy.
Lampy błyskowe nie zawsze są potrzebne. Wszystko zależy od inwencji fotografa, często zamierzony efekt da się osiągnąć korzystając ze światła zastanego i blendy, która wzmocni (odbijając od złotej lub srebrnej powierzchni) lub osłabi (filtrując białą powierzchnią) promienie słoneczne. Niestety blenda zazwyczaj ma dużą powierzchnię i do jej obsługi potrzebujemy asystenta. Pozostawiona samotnie np. na krzaczku (z braku pomocnika) może nam odlecieć przy najmniejszym podmuchu wiatru. Asystent szybko też zareaguje zmieniając kąt nachylenia blendy w przypadku poruszającego się modela. Blenda jest chyba najmniej „outdoorowym” akcesorium ze względu na duże rozmiary po spakowaniu.
Przemek Bucharowski
Zdjęcia: Przemek Bucharowski, Agata Włodarczyk, Maniek
***
Comments 1