Pierwszy raz poznałem Polaków wiosną 2000 roku. Kierownikiem wyprawy był Piotr Pustelnik. Troskliwie pomagał młodemu chorążemu spalać życie na obczyźnie. Dobrym słowem, pewnym spojrzeniem, sprzętem w najbardziej odpowiedniej chwili trzeba wspierać podczas drogi na szczyt. I on to zrobił.
Potem szczęście uśmiechnęło się pod koniec 2002 roku. Do poczekalni na lotnisku Biszkek w Kirgizji wkroczył NIEwysoki człowiek z wąsami i zdecydowaniem w spojrzeniu. Omiótłszy tym spojrzeniem kazachską dwójkę uczestników zimowej wyprawy na K2, powiedział:
– Mam pomysł: rozdzielę was. Na grupy, chłopaki, na grupy.
Gdyby wiedzieć wtedy, jak Pan Krzysztof był bliski rzeczywistości. Grupę z krajów byłego ZSSR życie podzieliło, ale… Ach, ten dziwny los! Splot Nierealności rzucił mnie w kierunku Polski. Cóż, nieudana wyprawa! Ale w zespole byli prawdziwi ludzie. Piotr Morawski, który ustawił namiot obozu czwartego najwyżej ze wszystkich zimowych wypraw na K2 w historii. Pan Bogdan Jankowski, swoim serdecznym ciepłem i rosyjską muzyką pomagał mi wyrwać się z samotności.
Marcin Kaczkan, który bez strachu wyszedł na szturm szczytu. Krzysztof Wielicki, jedyny ze wszystkich Polaków poparł szturm i przyniósł dla chorego przyjaciela łyk wody. Jacek Teler, Maciek Pawłowski i inni, którzy pomagali zrobić ważną i potrzebną sprawę…
A za kilka lat bystry i szczery chłopak – Bogusław Magrel – zaprosił mnie na festiwal do miasteczka Bukowina. Ludzie żyli górami! Mi się to podobało; już po paru latach NIE mogłem sobie wyobrazić, że NIE będę w Polsce. W interesach, na treningi, dla rozmów „o życiu”, czy w sprawie książek.
– Jeżeli będą robić tłumaczenie następnej książki, to niech mi dadzą na ekspertyzę – radził Pan Bogdan Jankowski.
– Jak to? Wyszło źle?
– Wyszło dobrze – dyplomatycznie NIE zaprzeczył Pan Bogdan. – Ale trzeba sprawdzać, gdyż w każdym razie… cywilne tłumaczenie jest NIE precyzyjne dla czytelników związanych z alpinizmem.
Tak. W górskiej tematyce tutaj była ogromna ilość ludzi. Kiedy pierwszy raz znalazłem się w Polsce, byłem zaskoczony widokiem ludzi w ubraniach i ze sprzętem outdoorowym. Po prostu na zwykłej ulicy, na osiedlach ludzie chodzili z plecakami, w butach trekkingowych, w wiatroszczelnych kurtkach, w kapturach… Jesienią w Polsce zimno, przenikający chłód. Takie ubranie jest praktyczne, kolorowe, wygodne.
„Niech będzie – pomyślałem. – To Kraków, miasto studentów, młodzież. Ale pewnie w innych miastach, gdzie mieszkańcy są starsi, pewnie wszyscy chodzą „cywilnie”.
Zrozumcie moje zaskoczenie, kiedy na ulicach wielu miast Polski widziałem mnóstwo ludzi, którzy wyglądali tak, jak by właśnie przed chwilą wrócili z wyprawy albo wybierali się na trekking pod Everest. Dla mnie to było odkryciem, że istnieje kultura BEZ klapek na oczach. Ubierali się w rzeczy praktyczne i nowoczesne, zrobione dla najlepszej ochrony od uciążliwych warunków klimatycznych.
To właśnie zainteresowanie górami sprawiło, że jesienią 2013 roku cała społeczność alpinistyczna Polski falowała. Tragedia na zimowym Broad Peak, śmierć Artura Hajzera latem na Hidden podzieliły społeczność na dwa obozy. Polacy słynęli z tego, że każdy miał własne zdanie i palił się żeby o nie walczyć. Tak samo jak w czasach szlachty i hetmanów, tak i w okresie między dwoma wojnami światowymi.
We wrześniu 2013 roku znalazłem się w środku celownika. Na festiwal w Lądku Zdroju musiałem jechać z Pragi. Na szczęście pracował tam Adam Pustelnik, syn kierownika mojej pierwszej himalajskiej wyprawy. Jaki ten świat jest mały! Popijając kawę na stacji benzynowej, Adam opowiedział jaki szeroki rezonans wywołały wydarzenia – etyczne konfrontacje, komisja, krytyczne artykuły w prasie, nerwowe dyskusje, o swoim ojcu, który znalazł się w środku burzliwych emocji. Od razu wieczorem, zziębnięty i zesztywniały (przyjechałem ubrany „na cywila”, niezgodnie z zasadami panującymi w Polsce) trafiłem na spotkanie przyjaciół, którzy się zebrali, żeby powspominać Artura Hajzera. Marcin Kaczkan zrobił dobry film. Po tylu latach przyjemnie było zobaczyć jego uśmiech, jego skromne wypowiedzi. On wciąż był taki sam – Niereformowalnym romantykiem, molem książkowym. Potem była opowieść młodych – Adama Bieleckiego, Artura Małka o wyprawie na Broad Peak na początku zimy 2013. Ku mojej radości na jednej scenie razem z nimi siedział Wielicki. I jak zwykle ostro, bezpośrednio próbował naprawić NIEzręczność i tragizm sytuacji. Naprzeciwko posadzili jakąś komisje, która składała się z… no NIE wiem! W tej chwili zrobiło się strasznie i Nieciekawie. I wtedy uciekłem. Zrozumiałem, że zaraz się zacznie egzekucja.
Adam Bielecki, choć nasze spotkanie było krótkie, wzbudził we mnie sympatię. W jego oczach zobaczyłem takie same zuchwałe szaleństwo, które obserwuję w lustrze. To było odbicie, ze wszystkimi słabościami i siłą, ale w nim był ogień. Właśnie taki, który pomógł mu wejść na Hidden i Broad Peak zimą, w samych surowych warunkach. Adam był „faighterem”. I ja NIE mogłem go osądzać.
Dlatego, kiedy posypały się pytania „kto winny?” i „co robić”, w moich siłach było tylko jedno – poradzić nam wszystkim, żebyśmy wykazali się wyrozumiałością. I żebyśmy NIE zabijali super osiągnięć Polskiej Szkoły Alpinizmu. Jak również marzeń Artura Hajzera.
TAM, na wysokości 8000 metrów normy moralne i człowieczeństwa mierzy się kryteriami NIE-nizinnymi. Teraz najważniejsze, co jest w naszej mocy – współczuć nieszczęściu przyjaciół i rodzin. I NIE próbować szukać winnych w śmierci Hajzera, Berbeki i Kowalskiego. Trzeba cieszyć się z tych, którzy zostali przy życiu.
Chciałem opowiedzieć Polakom o Tienszanie, o normach bezpieczeństwa w tych górach, o atrakcyjności tych gór. O lepszych możliwościach rozwiązania trudności. O tym, dlaczego „Niebiańskie Góry” są dla mnie tak cenne. Tematy dalekie od zamieszania, ale zmuszające do przemyślenia następnych kroków, licząc się z rzeczywistością. Może nie wyszło tak emocjonalnie, jak bym sobie tego życzył. Ale, mam nadzieje, że to pomoże któremuś z Polaków sprawnie przekalkulować swoje dążenia w górach. Przejść właściwą drogą w dobrym kierunku… żeby wrócić do domu.
– Pan Bogdan powiedział, że jest zadowolony z tłumaczenia – uśmiechnął się Jacek Teler przy kieliszku wina.
– Zainteresowało go to?
– Sam wiesz, Denis – chytre spojrzenie mojego przyjaciela ukryło się za uśmiechem – on jest jedyną osobą, która prawidłowo zinterpretowało wszystko, co powiedziałeś.
Przypomniałem sobie Profesora Jankowskiego. On siedział w pierwszym rzędzie i i nie odrywając oczu patrzył na daleki świat gór, gdzie kiedyś sam się wspinał. W czasach Związku Radzieckiego dużo Polaków przyjeżdżało, żeby oswajać Azje Centralną. Wydawało się, że Pan Bogdan śnił na jawie. Pytanie kogoś z widowni na sali zaskoczyło mnie:
– Jeżeli Polacy zorganizują jeszcze jedna zimową wyprawę na K2 i zaproszą cię do udziały, to czy się zgodzisz?
– Żona Olga zmusiła mnie do dwóch obietnic – rozłożyłem ręce – nigdy NIE jeździć na motorze i nigdy więcej NIE próbować wejść na K2.
Po sali falą przeszedł oddech współczucia.
– Ale miesiąc temu Pan Krzysztof Wielicki napisał do mnie list z takim pytaniem – kontynuowałem – po minucie otrzymał ode mnie odpowiedź „Tak”.
Potem nastąpiła najciekawsza cześć festiwalu. Nocna balanga pod sceną, gdzie kapela grała rok-n-roll. Młodzież tańczyła, dyskutowała o przejściach i dziewczynach. Ktoś łapał mnie na korytarzu hotelu – całowali, przytulali, brali autografy. Rysowali wspólne plany na najbliższe dziesięć lat. Weterani alpinizmu dawali w prezencie swoje ksiązki o górach, prosili o podpis.
Potem siedzieliśmy przy stole zastawionym butelkami po winie, piliśmy za pamięć tych którzy odeszli i zdrowie tych, którzy zostali. Wielicki dobrodusznie uśmiechał się wąsem i rozbawiał wszystkich pieprznymi historyjkami. Pan Bogdan uprzejmie zapraszał w gości do Wrocławia. Towarzysz Hajzera w wielu jego projektach i w pracy dbał, żeby kieliszki gości NIE wysychały. To był wymarzony wieczór. Brakowało tylko świec. Ale oczy płonęły wszystkim.
Wydarzenia w Europie poświęcone alpinizmowi organizowane są ciekawiej, NIE tak jak podobne imprezy w Rosji i Kazachstanie. Moim zdaniem, to jest związane z zasadniczą różnicą w podejściu – organizatorzy starają się zabawić publiczność, NIE siebie. I wydać pieniądze zgodnie z założeniami. Wszystko jest proste. Dziękuję Polakom za zaproszenie do swojego grona!
Denis Urubko