Miał być debiut na Tour du Rutor, a skończyło się na starcie w największych i najtrudniejszych zawodach skialpinistycznych na świecie – Pierra Menta. Tak, to był przypadek – kiedy planowaliśmy z Karolem Karpierzem spróbować sił w zawodach we Włoszech na legendarnym Tour du Rutor, nawet nie braliśmy jeszcze pod uwagę Pierra Menty. Problemy z grafikiem, kolizja terminów i tak oto padł wybór – los sam za nas zdecydował.
Szybko – po czasie intensywnych treningów – przyszedł dzień wyjazdu. Po przejechaniu ponad półtora tysiąca kilometrów, przywitała nas piękna pogoda, a już od 30 km przed Areches o zbliżającej się Pierra Menta informowały nas banery. Trzeba przyznać, że dla Francuzów to prawdziwe, skiturowe święto.
We wtorek wyszliśmy na rekonesans trasy i przeżyliśmy pozytywne zderzenie z rzeczywistością: pierwszy raz tak duża ilość śniegu w tym roku, ciekawa ekspozycja terenu, długie i wymagające podejście w lesie (które później okazało się równie wymagającym zjazdem na drugim etapie). Tego samego dnia po południu pojechaliśmy na odprawę techniczną oraz odebranie pakietów startowych. Musieliśmy mieć ze sobą kask, buty oraz raki – wszystko było sprawdzane pod względem wagi oraz dopasowania. Podczas prezentacji trasy naszym oczom ukazał się profil I etapu – 7 przepinek, 2 limity czasowe oraz ponad 2.500 m przewyższenia. Chwila zamieszania i wątpliwości – przecież nie mamy numerów startowych! Po chwili wyjaśniło się, że należy je odebrać w centrum miasteczka, więc poszliśmy tam z resztą zawodników. Po dotarciu na miejsce okazało się, że właśnie rozpoczęło się uroczyste otwarcie Pierra Menty i dopiero po ceremonii można odebrać numery – trzeba przyznać, że sprytnie to sobie organizatorzy wymyślili. Wniosek – 100 proc. frekwencji.
Po prezentacji regionu i przemarszu dzieciaków z flagami poszczególnych państw (a to wszystko z dzwoniącymi „zbyrcokami” kibiców w tle), nastąpiło przedstawienie najmocniejszych zespołów – i tu pierwszy raz pojawiła się myśl – „ciekawe mamy towarzystwo”:) I tak zaczęły się nasze czterodniowe zmagania na Pierra Menta.
I etap
Nocleg mieliśmy w odległości ok. 700 m powyżej miejsca startu. Po krótkiej rozgrzewce na foce, skierowaliśmy się w okolice startu. Ogródek startowy dzielił się na trzy strefy, oddzielone od siebie o około 20 metrów. Okazało się, że zostaliśmy rozstawieni w 2. strefie. „To pięknie się zaczyna, przecież oni nas tam stratują!” – taka była moja reakcja J.
3, 2, 1 – start! Pierwszy, szybki odcinek o długości ok. 700 m prowadził stokiem, centralnie pod nasz hotel. Tam pierwsza przepinka, zjazd do miasta, a potem kolejny 300 m odcinek pieszy, który wyprowadził nas w teren. Peleton się rozciągnął, ale nadal było ciasno. Tutaj zaczęło się najdłuższe podejście tego dnia z przewyższeniem 900 m. Na trasie mnóstwo kibiców. Na szczycie pojawili się również Polacy, którzy swoimi okrzykami dodawali energii.
Ten etap przebiegał poza dwoma szczytami stosunkowo nisko, ale pojawiły się jeszcze odcinki „graniówki”, zjazdy w lesie, a także gęsto poprowadzone zakosy pomiędzy młodnikiem.
Ze względu na małą ilość wody oraz jedzenia, ostatnia godzina spędzona tego dnia na trasie, dla mnie należała do tych najtrudniejszych podczas całej Pierra Menty.
II etap
Drugi dzień rozpoczął się długim podejściem na wysokość ok 2.340 m.n.p.m. Warunki śniegowe tego dnia należały do tych najlepszych w sezonie. Kolejne trzy zjazdy oraz trzy podejścia przebiegały wysoko na otwartej przestrzeni. Pojawiły się dwa miejsca z opisem „danger”, a jedno z nich z 300-metrowym uskokiem. Tego dnia Karol narzucił wysokie tempo. Wyprzedzaliśmy zarówno na podejściach, jak i zjazdach – łącznie z ostatnim odcinkiem prowadzącym z wysokości ok 2535 m.n.p.m. do mety w Areches – Le Planey (ok 1.180 m.n.p.m). W efekcie skoczyliśmy kilka oczek w górę w klasyfikacji generalnej.
III etap
Start każdego etapu Pierra Menty zawsze odbywał się z tego samego miejsca i prowadził w początkowej części szerokim, przygotowanym stokiem. Każdy z zespołów starał się ten fragment przebiec jak najszybciej, aby zająć sobie odpowiednie miejsce przed wejściem do lasu, gdzie miejsc do wyprzedzania było dużo mniej.
Tego dnia byliśmy przygotowani na ten sam przebieg zdarzeń. Tylko, że ten szeroki stok z narastającym nachyleniem jakoś się nie kończył, a żadnego odbicia w zakosy nie było widać. Najgorsze było to, że nikt nie zwalniał tempa. Okazało się, że pierwsze podejście z 550 metrami przewyższenia pokonaliśmy w morderczym tempie. Pomyślałem – „nie ma się co załamywać, do pokonania zostaje jeszcze ponad 2000 m przewyższenia” – tylko :), a przed nami pierwsza przepinka tego dnia i ostry zjazd w rynnie między drzewami.
Tego dnia pokonaliśmy jeszcze trzy podejścia: około 700 m, 700 m, 550 m, kierując się w pobliże Pierra Menty. Nie zapomnę widoku jeziora Lac de Saint-Guerin, od którego rozpoczęliśmy czwarte podejście z dużą ilością zakosów i jeszcze większą grupą kibiców. Podejście należało do tych raczej szybszych, z pięknym widokiem na masyw Mont Blanc. Po zdobyciu upragnionego punktu rozpoczął się ostatni zjazd, na którym straciliśmy 1100 m deniwelacji. Wiedzieliśmy, że potem czeka nas jeszcze odcinek na foce, ale ku naszemu zdziwieniu okazało się, że zjazd zakończył się w Areches, ale po drugiej stronie doliny. Teraz czekał nas 4 kilometrowy odcinek prowadzący niekończącym się trawersem okrążającym miasteczko. Tutaj największa rolę odgrywała psychika. Docierały gwarne odgłosy z rejonu mety, słychać było spikera witającego kolejnych zawodników, a człowiek nadal był jeszcze na trasie. To był kolejny długi etap, ponieważ jak wskazał zegarek – tego dnia pokonaliśmy 26,7 km z przewyższeniem 2700 m.
IV etap
Przed czwartym etapem uświadomiliśmy sobie, że ostatni etap Pierra Menty nie zaskoczy nas krótszą i mniej wymagającą trasą. Do pokonania ponad 2500 m do góry i 20 km można już było uznać jako standard, a w tym roku na Pilsku słyszałem od zawodników stwierdzenie że 2000 m i 20 km to stanowczo za dużo :)
Na każdym podejściu był odcinek z „buta” – do pokonania 100 metrów przewyższenia, najczęściej w głębokim żlebie albo przewianej kopule szczytowej. Ten etap nieprzypadkowo określany jest jako królewski. Wszystko za sprawą mocno eksponowanego odcinka zakosów, a następnie „graniówki” na szczycie Grand Mont.
Tego dnia najbardziej utkwił mi w pamięci drugi zjazd, w trakcie którego poznałem chyba każdy rodzaj śniegu: od puchu przez wiosenny firm, zamarznięte kalafiory, aż po łamliwą lodoszreń – a wszystko to na 600 metrach deniwelacji.
Po pokonaniu wąskiej grani wbiegliśmy w szpaler kibiców. W takim miejscu można było poczuć się naprawdę wyjątkowo, zwłaszcza gdy tysiące ludzi zagrzewało nas do walki. W momencie złapałem drugi oddech, szybka przepinka, spięcie butów i puściłem się za Karolem w pogoni za wcześniejszym zespołem. W połowie zjazdu wyprzedziliśmy kilka osób, w tym jednego zawodnika próbującego „śmigać” na jednej narcie, jednocześnie drugą złamaną, trzymając w ręce.
Pomyślałem sobie – „facet ma ogromnego pecha, ale ja zjeżdżam dalej”. I tak widząc kolejny punkt kontrolny i lekkie wypłaszczenie, pojechałem „na krechę – ile fabryka dała”.
Po kolejnej (już przedostatniej przepince na Pierra Menta) zaczęliśmy ostatnie podejście (320 metrów do góry) – odcinek na foce bardzo szybko się skończył, przymocowaliśmy narty do plecaka i w głębokich stopniach podchodziliśmy pieszo na wysokość 2320 m, skąd rozpoczął się zjazd do mety. Pokonywaliśmy kolejne metry, pilnując własnej pozycji. Minęliśmy dwa „dangery” – niebezpieczne miejsca z czarną płachtą (tak to opisywali nasi koledzy Słowacy :)). W końcu dojechaliśmy do miejsca, gdzie trasa pokrywała się z pierwszym podejściem tego etapu. Po około 2 km odcinka przypominającego tatrzańskie Padaki, oraz szybkiego odcinka w rynnie, wyjechaliśmy z lasu i skierowaliśmy się w stronę upragnionej mety.
Przekroczyliśmy linię mety z łącznym czasem 15 h 36 min, co dało nam 125 miejsce.
Na Pierra Menta panuje wspaniała atmosfera. Opłacając wpisowe, masz zapewniony nocleg, pełne wyżywienie, masaże itp. – generalnie nic cię nie interesuje. Grunt to dać z siebie 100 proc. na każdym etapie – tylko tyle i aż tyle!
***
Ciekawostki:
- Podczas całej Pierra Menty w ogóle nie użyliśmy raków (nie było potrzeby ze względu na dużą ilość śniegu).
- Suma przewyższeń jaką pokonaliśmy podczas 4 dni: 10 900 metrów.
- Spalone kalorie: ponad 13 000.
- Kilometry: 95,5 km.
- Ukończyliśmy słynną Pierra Menta – Piotr Krygowski (Polar Sport Team) i Karol Karpierz (TKN Tatra Team) na 125. miejscu.
- Chcieliśmy na pewno rywalizować i walczyć o dobre miejsce, ale przed wszystkim ukończyć najtrudniejszy etapowy wyścig na świecie.
- Ten tekst powstał ze względu na dużą ilość zapytań o przebieg i wrażenia z imprezy – wynik jest spokojnie do poprawienia i taki właśnie jest plan. Tak, bo na Pierra Mentę chce się wracać.
Na koniec chciałbym podziękować:
- Karolowi Karpierzowi za super towarzystwo oraz zgrany zespół – podczas tak długich etapów można poznać prawdziwego skitourowego partnera;
- Jaśkowi Korlatowiczowi, który przemieszczał się po trasie, robił zdjęcia oraz jeździł każdego dnia na odprawę organizatorów – w zamian za to, wieczorem w pokoju wraz z braćmi Słowakami mieliśmy prywatne odprawy :)
- firmom Polar Sport oraz Dynafit PL za wsparcie sprzętowe, dzięki któremu kilometry ubywały szybciej :)
Szczególne podziękowania dla mojej żony za najlepszy doping, wsparcie, poranne budzenie na treningi.
Piotr Krygowski
Galeria zdjęć Jana Korlatowicza z zawodów znajduje się TUTAJ oraz TUTAJ.
Galeria zdjęć Piotra Dymusa z zawodów znajduje się TUTAJ.