Sahara, Gobi, Atacama i Antarktyda, w jednym sezonie, biegiem. Nie, to nie scenariusz filmu sensacyjnego, a przedsięwzięcie sportowe, które po raz pierwszy stanie się udziałem Polaków. Andrzeja Gondka, Daniela Lewczuka, Marka Wikierę i Marcina Żuka czeka sezon ekstremalnych wyzwań – od skwierczących upałów Jordanii po mrożące wiatry Antarktydy, czyli 4Deserts.
Idea 4Deserts to pozorne szaleństwo – zakłada przebiegnięcie czterech pustyń, a precyzyjniej – czterech najbardziej nieprzyjaznych ludziom miejsc na świecie – w jednym sezonie.
Począwszy od Sahary cykl 4Deserts zabiera uczestników na krańce świata – chińska pustynia Gobi, chilijska Atacama i, na sam koniec, Antarktyda.
Każda lokacja to 250 kilometrów na własnych nogach w ciągu siedmiu dni. Czterokrotne znalezienie się na mecie każdej z imprez w jednym sezonie gwarantuje ekskluzywne miejsce w gronie 4Deserts Grand Slam (Wielki Szlem). Ekskluzywne, bo w dziesięcioletniej historii pustynnych wyścigów do klubu weszło zaledwie 28 osób.
W tym zestawieniu nie ma żadnego Polaka – wyjaśnia Marcin Żuk, jeden ze śmiałków mierzących się z 4Deserts. – Ale nasza motywacja do podjęcia takiego katorżniczego wysiłku w skrajnie nieprzyjaznych miejscach, to przede wszystkim wyzwanie, sprawdzenie się, zmierzenie z legendą turnieju czterech pustyń.
Zwykli ludzie i niezwykłe wyzwanie
Lokacje, dystans, warunki pogodowe – to jedne z elementów składowych legendy 4Deserts, ale w świat idą one w cieniu historii normalnych ludzi podejmujących niecodzienne wyzwanie. Listy startowe pustynnych ultramaratonów z rzadka bowiem stają się przedmiotem zainteresowania zawodowców.
To amatorzy, pasjonaci biegania, prowadzący normalny tryb życia stanowią większość uczestników 4Deserts – opisuje Żuk, wskazując, że w kilkuletniej historii cyklu jedynie garstka znanych nazwisk ze świata profesjonalnego sportu pojawiła się na pustynnych trasach.
Dean Karnazes – amerykański ultras z bagażem rekordów na dystansach od 100 mil wzwyż, zwyciężył w generalnej klasyfikacji cyklu w 2008 roku. Dwa lata później pustynne imprezy wygrał ze zdecydowaną przewagą Ryan Sandes, utytułowany długodystansowiec z RPA. Tym samym lista wielkich nazwisk w zasadzie kończy się. W edycji 2010 triumfował hiszpański strażak i doktorantka z Niemiec.
Wcześniej tytuły na poszczególnych imprezach zgarniali między innymi bankowiec, nauczycielka, fizjoterapeutka, żołnierz czy inżynier telekomunikacji.
Podobnie jest z naszą, polską czwórką. Mamy nawał codziennych obowiązków zawodowych, rodziny, inne pasje – tłumaczy Marcin Żuk, którego sportową proweniencją jest… bowling! – Zdobyłem kilka medali na Mistrzostwach Polski i cały czas aktywnie działam w krajowym środowisku bowlingowym.
Daniel Lewczuk na co dzień zajmuje się headhuntingiem, Andrzej Gondek od lat pracuje w branży farmaceutycznej. Czwarty członek ekipy to Marek Wikiera, przedsiębiorca i menedżer. Łączy ich pasja do sportu, w szczególności biegania – oddają mu niemal każdą wolną chwilę.
Różni ich stopień zaawansowania – Gondek i Wikiera mają za sobą pustynne peregrynacje podczas słynnego Marathon des Sables (Maraton Piasków) i ukończone ultramaratońskie imprezy. Lewczuk często startuje w triatlonach i biegach ulicznych. Dla Marcina Żuka – piętnastokrotnego maratończyka – ultramaratony to nowość, ale – jak sam twierdzi – etapowe wyścigi rządzą się swoimi prawami.
Codzienność ekstremalna
Pierwsze wyzwanie dla polskiej czwórki i ponad 180 zawodników z całego świata to Sahara Race. Wyścig w Jordanii rusza już 16 lutego.
Wylatujemy do Ammanu 13 lutego, gdyż dwa dni później odbędzie się obowiązkowa odprawa. Oprócz szczegółów dotyczących trasy, zostaniemy sprawdzeni pod kątem elementów obowiązkowego wyposażenia – opisuje Żuk.
Dzień później, o 8 rano, wyposażeni w żywność, ubiór i cały sprzęt na siedem dni, staniemy na starcie pierwszego etapu. – Sprzęt mamy już przygotowany, żywność też. Wychodzi około 10-12 kilogramów. Absolutne minimum do przeżycia i ukończenia imprezy – tłumaczy Żuk.
Od organizatorów dostaną jedynie codzienną rację wody – 2,5 litra na osobę i namiot na nocleg. Gospodarowanie wodą w gorącym klimacie bliskiego wschodu to jeden z kluczowych elementów, od którego zależeć może powodzenie lub odpadnięcie z imprezy. Przez siedem dni zawodnicy pokonywać będą dystans 250 km w 6 etapach.
Już pierwszego dnia czeka nas 40 kilometrów. Drugi i trzeci dzień to dwa razy 35 kilometrów. Czwarty – 40 kilometrów. Pierwsze cztery dni to jedynie rozgrzewka przed piątym, dwudniowym etapem liczącym 90 kilometrów – opisuje trasę Żuk.
Mając w nogach 150 kilometrów, dobrą dobę na nogach i niskiej jakości odpoczynek w namiocie między etapami, zawodnicy mierzą się z największym wyzwaniem. To ten etap przesądzi, komu uda się dotrzeć do mety, a komu nie – prorokuje Żuk, bowiem ostatni, szósty etap to jedynie 5 kilometrowa celebracja. Najlepszym ten prawie stukilometrowy dystans powinien zająć około 12 godzin. – Nasze szacunki oscylują w granicach 18-20 godzin. Byłoby fantastycznie zmieścić się przed północą – twierdzi Żuk.
Klimat jordańskiej pustyni Wadi Ramm jest stosunkowo przyjemny – teraźniejsze temperatury to około 20 stopni. Będzie więc ciepło, ale nie upalnie, co nas cieszy – opisuje Żuk, dodając, że prawdziwym wyzwaniem będzie teren – mocno pofałdowany, piaszczysty, z nieliczną roślinnością i niejednokrotnie skalnym, kamienistym podłożem.
Trening wykuwa psychikę
Ultramaratońskie wyzwania pokonuje się głową – to stare, biegowe porzekadło doskonale pasuje do imprez typu Sahara Race. Siły fizyczne, jakkolwiek wytrenowane, niosą człowieka tylko do pewnego momentu. Bardzo szybko zaś przychodzi chiwla, w której to głowa, ludzka wola, pcha skołatane ciało do przodu.
Nie mniej jednak doskonałe przygotowanie fizyczne to podstawa – twierdzi Żuk, opisując intensywny cykl treningowy – Samo bieganie to oczywistość, która zajmowała większość naszego treningowego czasu. Staraliśmy się pracować nad objętością, czyli po prostu dużo i długo biegać, niekoniecznie szybko. Kolejnym niezwykle istotnym aspektem naszego przygotowania była siła. Obciążenie dla pleców, rąk i kręgosłupa w trakcie pokonywania wielu kilometrów z ciężarem ok. 10 kg, jest na tyle duże, że „normalny” biegacz nie jest w stanie mu skutecznie podołać. Niezbędnym, elementem przygotowań są zatem treningi siłowe w terenie i na siłowni. Ważna jest także odnowa biologiczna i wypoczynek. Korzystaliśmy z porad tuzów biegowych – Jurka Skarżyńskiego i Tomka Brzózki. W moim przypadku dołożyłem jeszcze tygodniowy trenin symulujący to, co dziać się będzie na pustyniach. Przez tydzień przebiegłem 150 kilometrów, mając na sobie plecak ważący około 10 kilogramów. Wszystko po to, by zminimalizować szansę przykrych niespodzianek na trasie imprez 4Deserts.
Strona internetowa – 4deserts.pl
Facebook.com/4desertspolska
Andrzej Brandt