Udostępniamy jeden z pierwszych felietonów Małgorzaty Lebdy, który ukazał się w druku w 16. numerze Outdoor Magazynu, zimą 2022 roku. Teksty Małgosi ukazują się od tamtej pory regularnie w kolejnych wydaniach naszego kwartalnika. Zapraszamy do lektury.
***
Mniej, powtarzałam sobie w sierpniu tego roku, kiedy pakowałam rzeczy, aby wyruszyć w miesięczny bieg wzdłuż Wisły. Pomysł był z tych brawurowych (jak o tym teraz myślę), zasadzał się na próbie przebiegnięcia dystansu wzdłuż najdłuższej z polskich rzek. To miało dać około 1100 kilometrów, a chciałam to przebiec w czasie nie dłuższym niż miesiąc. Zdradzam finał: udało się! Sumując, dystans wyniósł 1113 kilometrów, pokonanych na przestrzeni 28 dni, z czego biegowych było 24. Całą przygodę poprzedzało 20 miesięcy treningów pod okiem Piotrka Hercoga i opieką fizjoterapeuty Kamila Klicha. A do tego najlepszy support świata – Rafał Siderski, artysta wizualny, bez którego ta przygoda nie udałaby się i nie byłaby tak piękną. Byłam w najlepszych rękach, a dodatkowo zdeterminowana, zaszczepiona, silna, z poczuciem, że ciało i głowa współpracują.
Do przodu pchał mnie palący problem budowy drogi wodnej E40, a także ciekawość siebie w tym stanie wyjątkowym, jakim – miałam nadzieję – miał się okazać ten bieg. Ale! Drgała we mnie ta od lat karmiona minimalistka, bowiem taka biegowa epopeja i cała logistyka z nią związana sprawiały, że trzeba było więcej i więcej.
Góry nauczyły mnie, żeby pakować plecak tak, aby było w nim mniej niż więcej, ale tak, aby było przy tym odpowiednio. Były i takie wyrypy, że robiło się na wzór tego, co praktykują ci – przewidujące najgorsze – himalaiści: obcinało się zbędne sznureczki przy plecaku (no ale miejsce na dodatkowy baton, najlepiej o smaku marcepanowym, znajdowałam zawsze).
Mniej, powtarzałam sobie w sierpniu, ale jednak przyjmowałam kurierskie paczki z wegańskimi słodyczami, magnezem, skarpetami kompresyjnymi, maściami na odciski. Mniej, brzmiało mi w głowie, a ten kąt w mieszkaniu, zaraz przed regałem z prozą zagraniczną, zaczął obrastać w pudła, co doprowadziło do tego, że odcięłam sobie wolny dostęp do prozy zagranicznej!
Namnażało się w oczach, ekwipunek rósł, a ja tłumaczyłam sobie, że absolutnie koniczny jest jeszcze taki smak wegańskich żelków (mango!), czy te dodatkowe skarpety (miętowy kolor!). Okazały się konieczne, tak, to jakaś ulga. Usprawiedliwieniem dla tej zachłanności gromadzenia była chęć przygotowania się do ekstremalnego wysiłku i nieprzewidywalnych okoliczności w stopniu niepozwalającym przydarzyć się chwili, kiedy zabrakłoby mi czegokolwiek. I pakowanie kampera pokazało, że nie powinno się to wydarzyć. Byłam zabezpieczona.
Oczywiście oblężniczy charakter naszej wyprawy usprawiedliwiał tę obfitość. Szczególnie jeśli je się bezmięsnie, to ruszając w Polskę, należy przygotować się na to, że Polska jednak je mięsnie.
Biegowe dni pozwalały mi bardzo zgrabnie wmawiać sobie jednak, że może, jakby tak spojrzeć na samo bieganie, to robię ten dystans w stylu alpejskim… no ale, oddajmy sprawiedliwość rzeczywistości – co kilkadziesiąt kilometrów czekała na mnie bezpieczna wysunięta baza kampera.
Ujmowaniu zgrzeszyłam i jeszcze tak: chodziło oczywiście o książki. Zabrałam ze sobą wszystko to, co wydawało mi się mieć siłę inspirującą, podkładającą płomień pod – jak sobie to wyobrażałam – wygaszany z dnia na dzień (przez wysiłek fizyczny) entuzjazm. Najwięcej było poezji: Tranströmer, Christensen, Nowak, Hass, Dickinson. Możliwe, że na równi z dbaniem o ciało (zbilansowana dieta, uzupełnianie płynów, suplementacja witaminami D3 i C, codzienne masaże, joga, wysypianie się), niezbędne dla powodzenia biegu było właśnie czytanie wierszy. Kompensacja, równoważenie pracy mięśni pracą wyobraźni.
W zasadzie każdy kolejny rok życia (a szczególnie ostatnie, te przeżywane w kontekście kryzysu klimatycznego), prowokuje mnie do tego, żeby mówić sobie: mniej. Nie potrzebujesz tego, to można pożyczy, to jest ci absolutnie zbędne, a to oddaj, ktoś z tego będzie miał radochę, czy naprawdę potrzebujesz kolejnego scyzoryka? Ej! Po wrześniu ta potrzeba oddawania, niekupowania, dzielenia się urosła, jakby trzeba było ten dostatek września odpokutować.
Zadział się tu też inny dostatek, ten, który przyjmowałam z wdzięcznością, jakby niespodziewany, zawsze wzruszający. Dostatek, który brał się z gościnności napotykanych na naszym szlaku osób. Często były to spotkania przypadkowe, które jednak doprowadzały do tego, że zapraszano nas do domów, a tam karmiono, słuchano, pozwalano nam słuchać. Wymiana, która następowała w takich momentach, była z tych inspirujących, podnoszących na duchu, przywracających wiarę w bezinteresowne dobro.
Wspaniale było praktykować bycie w gościach, całkiem możliwe, że również dzięki temu cała przygoda potoczyła się tak pomyślnie. Chłodną, deszczową jesienią nad Bałtykiem przywoływałam, przywołuję smaki tej gościnności: dojrzałe winogrona, słodkie maliny, jabłka (papierówki i lobo!), ciasto czekoladowe, risotto z borowikami, wegański bigos, pieczone w ognisku ziemniaki, świeże warzywa i zioła – pomidory, ogórki, cukinie, rozmaryn, bazylia. Obfitość, która przychodziła z zewnątrz i sprawiała, że człowiek czuł się ważny, mocniejszy, jakby zakotwiczony w świecie.
Dostatek, który przyjmujesz i akceptujesz po to, żeby przekazać go dalej. Czy nie po to biegam? Czy ta wymiana nie dzieje się też w ruchu, poprzez ruch? Odpowiadam sobie (po nocnym treningu nad brzegiem morza): tak.
Ale! Czy to mnie usprawiedliwia? Tę zachłanność posiadania w brawurowej wiślanej historii? Myślę, że są stany wyjątkowe, a takiego doświadczyłam. Możliwe, że ten tekst napisałam też dla siebie, żeby mieć na piśmie, że ten bieg był stanem wyjątkowym potrzeb. Może zabrałam akurat tyle, ile znaczy „odpowiednio”. Jednak z jądra tego doświadczenia, biorąc odpowiedzialność za słowa, chcę Was uczulić – jeśli planujecie bieg na dystansie ponad tysiąca kilometrów, to pamiętajcie proszę, że zasada mniej nie obejmuje obuwia. Butów bierzcie tyle, ile się da, i tak zawsze zabraknie wam tych suchych.
Poetyckie reportaże z nadwiślańskiej trasy wraz z materiałami wizualnymi autorstwa Rafała Siderskiego były publikowane na łamach internetowego Magazynu „Pismo” (pod tytułem „Czytanie wody: Wisła”). Przedsięwzięcie było organizowane wspólnie z Fundacją Pismo.
Małgorzata Lebda