Listopad rozpanoszył się na dobre. Słowacy jak co roku zamknęli szlaki powyżej schronisk i w słowackiej części Tatr nastała upragniona przez naturę cisza. Wiele osób ruszy polskimi szlakami w poszukiwaniu zimowych panoram. Wielu też zdecyduje się na rzut oka z Łomnicy – tu zdobycie wysokości nie męczy – może jedynie stresuje przy zakupie biletu – uda się, nie uda, zmieszczę się, czy zabraknie miejsc…
Wjazd na szczyt Łomnicy to obowiązkowa przygoda dla każdego miłośnika Tatr. Kolejka ta owiana jest legendami o trudnościach przy kupnie biletu. Muszę przyznać, że będąc na szczycie dwa razy w szczycie zimowego sezonu nie odczułem tego w najmniejszym stopniu. Fakt – kolejka ze Skalnatego Plesa na szczyt była pełna, ale z zakupem biletu nie było problemu. Cena jest mocno „alpejska” (wjazd i zjazd kosztuje obecnie 46 euro), ale Słowacy mogą sobie na nią pozwolić – to po prostu bezkonkurencyjny punkt widokowy na Tatry – warty każdego wydanego euro.

Pobyt na górze jest ograniczony czasowo. Plusem wjazdu z samego rana jest możliwość „małej korupcji” i zjechania po 90 minutach, a nie po 45 jak przewiduje bilet. Godzina lekcyjna to rzeczywiście trochę mało, żeby nasycić się tymi widokami. Tatry widać tu jak na dłoni. Rozlewają się szeroko przed oczami. Z zupełnie innej perspektywy spojrzeć można znane szczyty. Z drugiej strony króluje Poprad z pięknymi równinami i Tatrami Niżnymi na końcu.

Na szczycie dobrze zorganizowano punkty widokowe. Wyjść można na zwieszoną nad przepaścią kładkę, albo patrzeć na Tatry Bielskie po prawej czy Wysokie przed oczami. Nie panuje tu tłok – ograniczona ilość wjeżdżających pozwala w komfortowych warunkach na przeżywanie tych widoków. Trafiając na dobrą pogodę przeżyć można tu niezwykłe chwile. Łomnica to widokowy raj dla wygodnych.
Mikołaj Gospodarek