Oto relacja ekipy Freeride Academy z czterodniowego trawersu Tatr. Mamy nadzieję, że zainspiruje Was do podejmowania zimowych wyzwań. A jeśli dopiero zaczynacie swoją przygodę ze skitouringiem, polecamy nasz cykl –> Skitouring – poradnik A-Z.
***
W samym sercu Alp, z widokiem na Mont Blanc, Matterhorn czy Monte Rosę, znajduje się Haute Route, sześciodniowy trawers przez lodowce i przełęcze, wiodący z Chamonix do Zermatt. Zanim się tam udamy, warto jednak spróbować podobnej wyprawy na naszym podwórku. Tatry to góry nieco mniejsze, ale równie piękne i pełne wyzwań, a dodatkowym atutem jest to, że za piwo w schroniskach płacimy w złotówkach.
Trawers Tatr to wycieczka stosunkowo często wybierana przez turystów latem i coraz częściej zimą. Co ważne, możemy się na nią udać na nartach, bez naruszania restrykcyjnego regulaminu Tatrzańskiego Parku Narodowego. Trasę można pokonać w kierunku z Morskiego Oka do Doliny Chochołowskiej lub na odwrót – niezależnie od wybranego wariantu warto przeznaczyć na nią cztery dni. Decydujemy się na „trawers odwrotny”.
Ruszamy w połowie marca. Na pokładzie spory przekrój towarzyski: od programistów, grafików, miłośników nowych technologii, przez gastronomów i przedsiębiorców, na architektach kończąc. Nie tylko prawdziwi żołnierze freeride’u, narciarze, ale również jedna bardzo ambitna splitboardzistka.
Dolina Chochołowska
Dylematy odnośnie liczby gaci na zmianę i wyboru kreacji wieczornych zajęły nam więcej czasu, niż zakładaliśmy, więc do góry wyszliśmy już pod osłoną nocy. Na szczęście długi i żmudny spacer skrócił nam zaprzyjaźniony transport techniczny ze schroniska. Jazda na pace takim dinozaurem jak UAZ 425 to przygoda sama w sobie i pierwsza okazja do integracji. Przede wszystkim jednak tym sposobem udało nam się zdążyć na kolację przed zamknięciem kuchni. Deser chochołowski (jabłecznik z jagodami i śmietaną) i małe piwko idealnie nastroiły nas do rozpoczęcia przygody.
1: Na Halę Ornak
Za oknem szarówka, ale wieczorny lekki opad zmotywował wszystkich do działania. Śniadanie, herbata na drogę, obowiązkowy group-check (sprawdzenie prawidłowego działania detektorów) i można zjeżdżać do wejścia do Doliny Starorobociańskiej, rzeczywistego startu naszej wyrypy. Na rozgrzewkę wybraliśmy dość krótką turę – żółtym szlakiem przez Iwaniacką Przełęcz do Schroniska na Hali Ornak. Grupa okazała się na tyle mocna i głodna jazdy, że jednogłośnie postanowiliśmy sprawdzić, czy świeży powderek w okolicach Suchego Wierchu Ornaczańskiego nie umili nam dnia. Nie myliliśmy się! Mimo że słaba widoczność uniemożliwiła dotarcie na sam szczyt, to kilka przyjemnych skrętów w lesie i na polanie było zdecydowanie wartych nadrobienia drogi. Do schroniska dotarliśmy o 15.00, ale to dobrze – dodatkowy czas na odpoczynek przyda się przed kolejnym dniem i najpoważniejszą częścią naszej trasy. Wyjątkowo designerski standard zakwaterowania, niespotykany w innych schroniskach w Tatrach, oraz grzane piwo z sokiem dodatkowo umilały rozmowy o naszych “wielkich” planach.
2: Pod okiem śpiącego rycerza
Zaczynamy wcześnie, wraz z pierwszymi brzdąknięciami patelni w schroniskowej kuchni. Po obfitym śniadaniu i uzupełnieniu zapasów opuszczamy schronisko. Pogoda tego dnia jest po naszej stronie, w porannych promieniach zjeżdżamy Doliną Kościeliską do Cudakowej Polany, skąd w wyjątkowo wiosennej aurze, z nartami przytroczonymi do plecaków ruszamy czerwonym szlakiem w kierunku Czerwonych Wierchów. Na wysokości mniej więcej 1000 metrów zapinamy narty i dalej idziemy na fokach. Nie jest lekko: długie podejścia zakosami i krótkie zjazdy po „betonie”, miejscami trzeba zakładać harszle. Na szczęście wszelkie bóle wynagradzają piękne widoki: po lewej zachodnia ściana Giewontu, po prawej Zadnie Kamienne w wąwozie Kraków. Na Krzesanicy stajemy późnym popołudniem, a to dopiero półmetek. Po przerwie w Schronisku na Hali Kondratowej dzielimy się na dwie grupy: „zasilającą budżet PKL” i „stalowe nogi”, która atakuje Halę Goryczkową. Z Kasprowego wspólnie podziwiamy zachód słońca. W świetle czołówek zjeżdżamy do Murowańca. Zimne piwo i pyszne pierogi smakują jeszcze lepiej niż zwykle.
3: Przez Zawrat do Pięciu Stawów
Za oknem Betlejemki świeży, kilkunastocentymetrowy opad, w mięśniach zakwasy, na stopach pierwsze odciski. Lekko zmęczeni ruszamy w kierunku Czarnego Stawu Gąsienicowego, gdzie zaczyna się prawdziwa tatrzańska „alpiniada”. W końcu wyciągniemy z plecaków raki i czekan, które taszczyliśmy przez ostatnie dni. Wejście na Zawrat to klasyk w Tatrach Wysokich, ale też weryfikacja umiejętności. Mimo paru momentów zawahania wszyscy zgodnie z planem stawiamy się na Przełęczy. Teraz przepinka, łyk ciepłej herbaty i spokojna jazda niebieskim szlakiem do “Piątki”, najwyżej położonego schroniska górskiego w Polsce, gdzie zawsze można liczyć na niezwykłą gościnność gospodarzy.
4: Chwila grozy przed finiszem
Gościnność bywa zdradliwa, a nasza grupa po tych kilku dniach opanowała do perfekcji techniki relaksacyjne. Mimo to jako pierwsi meldujemy się na śniadaniu. Przed nami najbardziej widokowy odcinek trasy. Przy pełnej lampie wyruszamy w kierunku Szpiglasowej Przełęczy. Później bardzo przyjemny, długi trawers z foki przez Miedziane – pod koniec należy zapiąć raki. Na górze nagle wszystko spowija mgła, okazuje się też, że żleb, którym mamy zjeżdżać, jest wyjątkowo oblodzony. Decydujemy się na zjazd z asekuracją. Ostatecznie nie było tak strasznie, a lekkie pobudzenie krążenia pozwoliło nam się rozgrzać przed fantastycznym zjazdem w kierunku Morskiego Oka. Tam czekał na nas 15-centymetrowy puszek, a Mięgusze i Mnich na nasze powitanie przybrały wyjątkowo zimową szatę.
Mamy to! Co prawda przed nami jeszcze „nartostrada” do parkingu na Palenicy Białczańskiej, ale to już formalność. Robimy pamiątkowe zdjęcie przed Schroniskiem w Moku i dumnie rozsiadamy się przy pomidorowej. Zmęczeni, ale szczęśliwi podziwiamy na mapie trasę z ostatnich dni. W ciągu czterech dni pokonaliśmy 37 kilometrów i 3700 m przewyższenia. Uszczypliwi mówią, że wypiliśmy całe piwo w schroniskach, ale my traktujemy to jako komplement i jednogłośnie deklarujemy powtórkę – bo tatrzańska “Haute Route” na pewno jest tego warta.
***
Freeride Academy to grupa przewodników, instruktorów i miłośników narciarstwa wysokogórskiego. W górach poza przepysznymi zjazdami na pierwszym miejscu stawiają bezpieczeństwo, dlatego w ofercie akademii znajdziecie nie tylko zagraniczne wyjazdy w poszukiwaniu najgłębszego puchu, ale także szkolenia i kursy skiturowo-lawinowe.
***