Rząd Chińskiej Republiki Ludowej wprowadził drastyczne ograniczenia w ilości wydawanych tzw. permitów. W tym roku pozwolenie na Everest od strony Tybetu otrzyma maksymalnie 300 osób. Sezon zostanie również skrócony – działalność górska możliwa będzie wyłącznie wiosną. Władze deklarują także dalsze działania mające na celu oczyszczenie regionu z odpadów i śmieci pozostawianych przez wyprawy.
***
Początki problemu
Decyzja chińskich oficjeli nie powinna być zaskoczeniem. Problem śmieci u podnóży oraz na stokach najwyższej góry świata narastał – choć początkowo niemal niezauważenie – w zasadzie od początku historii himalajskich podbojów. W latach 60. ubiegłego wieku, gdy ruch w najwyższych górach świata był niewielki, pierwsze śmieci lądowały już w szczelinach lodowych. Znoszenie śmieci nie wchodziło w grę, a zakamarki lodowca wydawały się bezdenne.
Z biegiem lat Karakorum i Himalaje – w tym rejon najwyższej góry – odwiedzały coraz częściej wyprawy himalaistów. Niektóre z nich, często bardzo liczne, oblegały góry przez długie tygodnie. Powstawały pierwsze pokłady śmieci. Wraz z ruchem lodowców oraz niezaprzeczalnym już faktem ich topnienia na skutek ocieplenia klimatu, z czasem pierwsze śmieci zaczęły wychodzić “na światło dzienne”.
Wyprawy komercyjne
Problem odpadów, w tym fekaliów pozostawianych przez ludzi w górach, zaostrzył się jednak wraz z popularyzacją wypraw komercyjnych, które w rejonie Everestu pojawiły się w pierwszej połowie lat 90. „Produkcja” przyszłych zdobywców dachu świata zaowocowała szeregiem szkodliwych dla środowiska, a także lokalnych społeczeństw następstw.
Ponieważ Everest stał się „górą dla każdego” – hasło to w swoim czasie promowały różne media – organizatorzy wypraw komercyjnych oraz agencje je obsługujące dokładały przez lata wszelkich starań, by klienci w zamian za grube pieniądze otrzymywali (w miarę możliwości) komfortowe doświadczenie. Dzisiaj sprzęt, zaopatrzenie, wyżywienie oraz inne udogodnienia w bazie muszą być na wysokim poziomie. Oznacza to tony sprzętu. Podobnie wygląda sprawa w wyższych partiach góry.
Z początkiem sezonu HAPsi uzupełniają poręcze, kładą drabiny, zakładają kolejne obozy, składając tam depozyty, a w nich: setki pojemników z żywnością, butli z gazem i jeszcze więcej z tlenem.
Wejścia na najwyższy szczyt świata bez aparatów tlenowych są nadal stosunkowo rzadkie, nawet w środowisku himalaistów (jedyny Polak, który zdobył Everest bez wspomagania tlenem z butli, to Marcin Miotk – 2005 r.). Z racji wysokości, a także słabego przygotowania fizycznego większości uczestników wypraw komercyjnych zużywa olbrzymie ilości dodatkowego tlenu. Są osoby, które idą na tlenie już od obozu II (ok. 6400 m), a także śpią za aparatem.
Łącznie na dachu świata, od czasów Edmunda Hillary’ego i Sherpy Tenzinga, stanęło ponad 5000 osób (4833 w latach 1953 – 2017). W 2017 r. wg danych Himalayan Database, na Everest dotarło aż 648 osób, z czego 202 wierzchołek osiągnęło wspinając się od strony północnej.
W 2018 r. wyjątkowo długie okno pogodowe pozwoliło pobić rekord z 2013 r. – na szczycie stanęło ok. 800 osób. W sierpniu 2018 r. Ministerstwo Turystyki Nepalu podawało, że w sezonie wiosennym szczyt zdobyły 563 osoby od strony Nepalu i około 239 od strony Tybetu.
W tym wyjątkowo przychylnym – ze względu na warunki pogodowe – sezonie spośród osób, które otrzymały pozwolenia, aż 75% weszło na szczyt. Zazwyczaj jednak odsetek ten jest dużo mniejszy. Oznacza to, że osób działających po obu stronach Everestu jest znacznie więcej.
To jednak i tak kropla w morzu w porównaniu do liczby trekkersów, odwiedzających Park Narodowy Sagarmatha, na którego terenie znajduje się Mount Everest (a także Lhotse i Czo Oju) – jest ich 150 tys. rocznie, a 60 tys. dociera pod Everest. Ilości ludzi „kręcących się” w okolicach najwyższej góry świata nieustannie rośnie. Wzrasta też ilość śmieci.
Góry śmieci i zeszłoroczne sprzątanie
Według niektórych szacunków turyści zostawiają rocznie na Evereście 132 tony śmieci. Wiele z nich pozostaje na górze. Dotychczasowe działania, mające na celu redukcję ilości odpadów, nie przynosiły skutku. Władze chińskie wprowadziły np. karę – każdy pozostawiony na górze kilogram śmieci kosztował turystę 100 dolarów. Jednak przy olbrzymich kosztach ponoszonych przez uczestników wypraw komercyjnych była to po prostu dodatkowa opłata – niezbyt bolesna. Rząd nepalski z kolei pobiera opłatę wysokości ok. 4000 dolarów od każdej grupy. Pieniądze nie wystarczają jednak na usunięcie wszystkich śmieci. Akcje sprzątania góry nie mają szans nadążyć za tempem, w jakim ilość śmieci przyrasta.
Według informacji, udostępnionych przez władze Chin zeszłego lata, udało się zrealizować projekt oczyszczania góry na rekordową skalę. Usunięto ok. 8,5 tony śmieci, w tym duże ilości ludzkich odchodów, które stanowią odrębny i również poważny problem.
Również w zeszłym roku po stronie nepalskiej organizacja Sagarmatha Pollution Control Committee (SPCC) za pomocą porterów górskich przetransportowała z bazy pod Everestem niemal 13 ton fekaliów – ekwiwalent dwóch dużych słoni.
Co dalej? Limity wejść po stronie północnej
Rząd Chin ograniczył w tym roku ilość wydanych pozwoleń na Everest do 300 (1/3 dotychczas wydawanych pozwoleń). Zmniejszenie ruchu wpłynie na spowolnienie przyrostu nowych odpadów w tej części góry. To jednak nie wystarczy, by rozwiązać problem śmieci.
Dlatego Chiny planują prowadzić równocześnie akcje oczyszczania góry na szeroką skalę. Śmieci mają być zwożone i przetwarzane. Są plany budowy ekologicznych toalet i miejsc do gromadzenia śmieci. Podjęte zostaną również próby znoszenia ciał osób zmarłych powyżej 8000 m. Po stronie nepalskiej opracowywane są nowe sposoby transportu śmieci oraz radzenia sobie z problemem fekaliów w bazie.
Rząd Nepalu jest więc również świadomy problemu. Szczególnie, że od południa na drodze pierwszych zdobywców ruch zawsze był większy, a w związku z ograniczeniem wprowadzonym przez Chiny może wzrosnąć. Czy jeśli tak się stanie, Nepal w wprowadzi podobne ograniczenia? Czy wzrosną ceny wypraw komercyjnych? Nie jest to wykluczone. Podstawowym pytaniem pozostaje jednak to, czy Everest uda się kiedyś oczyścić z góry śmieci.
Kwestia bezpieczeństwa
W jednym z wywiadów Chris Bonington podkreślał dobitnie, że wprowadzenie ograniczeń w ilości osób wchodzących na Everest – ale nie na sezon, lecz limitów dziennych – to konieczność. Brytyjczyk mówił: „To kwestia życia i śmierci”. Rzeczywiście, nie trzeba chyba nawet przywoływać niektórych tragedii w historii wypraw na Everest, by wyobrazić sobie, w jak niebezpiecznej sytuacji mogą znaleźć się ludzie stojący w kolejce na szczyt, jeśli nadejdzie nagłe załamanie pogody, obryw, lawina…
Teoretycznie świetny pomysł Sir Chrisa jest niestety w praktyce niewykonalny. Wspomniany wcześniej, zeszłoroczny rekord wejść osiągnięto głównie dzięki trwającemu 11 dni oknu pogodowemu (ponad 700 osób z ok. 800 w ciągu całego roku). Wprowadzanie limitów sezonowych też budzi głosy krytyki. Ograniczanie ilości ekspedycji spowoduje wzrost cen, co z kolei prowadzi do tego, że na wyprawę komercyjną będą mogli sobie pozwolić tylko najbogatsi.
To, że zawsze znajdą się chętni, aby zdobyć najwyższą górę świata, zdaje się być pewne. Nie wydaje się jednak, żeby kryterium wyboru, jakim jest zasobność portfela, poprawiło bezpieczeństwo w ciągu tych kilku dni, podczas których wszyscy niemal równocześnie szturmują dwoma drogami Mount Everest.
***
Jak wspomniał kiedyś Simone Moro, alpinistom zawsze pozostanie zima na Evereście. Można by dodać do tego wejścia latem trudnymi lub nowymi drogami, wydaje się jednak, że ze względu na komercjalizację i związane z nią wysokie ceny pozwoleń, trudności administracyjne, tłumy w bazie i na drogach zejściowych, Everest pozostaje dla alpinistów celem wyjątkowo problematycznym.
Michał Gurgul
źródło: livescience.com, alanarnette.com, iflscience.com,
spcc.org.np, summitclimb.com, theguardian.com
Artykuł ukazał się oryginalnie na stronie Wspinanie.pl.