167 długich dób, 8 sztormów, nieustanne zmaganie się z ogromem natury – na przełomie 2013 i 2014 roku Aleksander Doba jako pierwszy człowiek na świecie przepłynął kajakiem Ocean Atlantycki pomiędzy najbardziej oddalonymi jego wybrzeżami w Europie i Ameryce Północnej. Z Olkiem rozmawiamy o tym co było najtrudniejsze podczas tej wyprawy, ale także o tym co go najbardziej zafascynowało oraz jak spełniać wielkie marzenia.
Aneta Żukowska: Od Twojej Drugiej Transatlantyckiej Wyprawy Kajakowej minęło już trochę czasu. Jak na to patrzysz z perspektywy, jak zmieniło się Twoje życie po powrocie?
Olek Doba: Jak to mówię, namieszałem tymi wiosłami, a teraz się z tego tłumaczę. Brakowało mi tam kontaktu z ludźmi, a teraz mam go aż nadmiar. Ale czuję się dobrze, dosyć szybko przystosowuję do lepszych warunków.
O czym się myśli, kiedy jest się zupełnie samemu przez tak długi czas? Jaki jest to stan umysłu?
Myśli się o wszystkim! Jestem realistą, inżynierem mechanikiem i patrzę na świat z perspektywy tego co można zobaczyć, pomierzyć. Mistycznych wrażeń nie mam i nie oczekuję. Na oceanie wyznaczała wszystko przyroda. Wszystko zależało od siły wiatru, od jego kierunku, nie myślałem o niczym innym, tylko jak reagować w bieżącej sytuacji, gdy miałem trudniejsze warunki. Miałem na przykład osiem sztormów, więc myślałem jak się przed nimi zabezpieczyć, starałem się trochę oddalić, żebym chociaż psychicznie miał świadomość, że coś próbowałem zrobić. Niewiele mi się udawało, miałem małe możliwości, ale zawsze byłem te kilkanaście czy kilkadziesiąt kilometrów dalej od gorszych warunków, to poprawiało samopoczucie. Potem myślałem jak to przetrwać i nie mogłem się doczekać kiedy to minie. Najgorzej było w nocy, bo wtedy nie widziałem fal i tłukły mnie raz po raz mniej lub bardziej niespodziewanie. Fale są bardzo nieregularne, co któraś fala jest większa, a rzadziej jeszcze co któraś jest fenomenalna, dwa razy większa niż przeciętne. Wtedy dwa razy mocniej tłuką w kajak i nie wychodzą nawet próby drzemki. Jest to tylko cierpienie, czekam kiedy zrobi się jasno, a wtedy jest już fajnie.
Jak byś opisał Twój kajak?
Ma on dwie główne cechy. Pierwsza – jest niezatapialny. Gdyby na przykład wszystko pootwierać, podziurawić go w wielu miejscach, to on i tak nie może zatonąć. Ma kilka komór wypornościowych, wypełnionych materiałem nienasiąkliwym wodą. Druga ważna właściwość – nie może pływać do góry dnem. Gdyby go fale obróciły do góry dnem, to dzięki jego konstrukcji, sam by stanął do normalnej pozycji. Będąc na takim kajaku, nie martwiłem się o to, że coś mi się stanie. Ani razu tak naprawdę nie czułem się zagrożony. A gdy czułem się bezpiecznie, to podziwiałem przyrodę: o, jakie duże fale, jeszcze takiej nie miałem, może następna będzie ciekawsza…
Fascynacja.
Tak. Często pytam ludzi, czy pamiętają jakie wrażenie robi na nich ognisko. W lesie, jest miło, jest nastrój, kilka osób, czasem się nic nie mówi, i patrzy się na ogień jak na żywą istotę. Ja podobnie reaguję na ognisko i na duże fale. One też się zmieniają, to jest coś żywego. Każda fala jest inna, raz się załamuje w jednym, raz w drugim miejscu, raz na mnie, raz obok. I w dzień jest to fascynujące, obserwuje się to z bezpiecznej pozycji, kontempluje przyrodę.
Czy będąc samotnie na kajaku, na bezkresnym oceanie, można też kontemplować burzę?
Burze, tak to fascynujące uczucie. Mówi się czasem „cisza przed burzą”. Wyobraź sobie, że zbliża się burza tropikalna od horyzontu do horyzontu, ciemno, kłębiący się wał szkwałowy. Chmury burzowe, cumunilimbus, sięgają do kilkunastu kilometrów wysokości. Są to ogromne góry. I zbliża się to do mnie, widzę, że jest już nieuchronne, choć jeszcze jest cisza, spokój. Pojawiają się emocje, robią się już białe grzywacze, za chwilę to we mnie walnie. I to jest radość oczekiwania czegoś groźnego i niesamowitego. Nie mam możliwości uniknięcia tego i czekam na spotkanie, ufając że jestem taki mały, mały kajak, że jak pioruny walą, to trudno we mnie trafić. I z tą mistyczną myślą czekam na spotkanie z żywiołem. Jestem przygotowany na pierwsze uderzenia szkwału, a potem to narasta…
Żeby były duże fale, musi być spełnionych kilka czynników. Musi być odpowiednio głęboka woda, musi być rozległy akwen, odpowiednia siła wiatru i odpowiednio długi czas wiania tych wiatrów, żeby one miały czas tworzyć i rozhuśtać coraz większe fale. I jeśli te cztery czynniki mamy spełnione, mamy wspaniałe widowisko.
Nie czujesz więc tak naprawdę lęku, jest przede wszystkim działanie żeby zmierzyć się z nieuniknionym?
Przewiduję, że jakieś tam ryzyko jest, kalkuluję, ale staram się dobrze przygotować kajak i siebie psychicznie. Tym bardziej, że obiecuje w domu żonie, że wrócę, to nie zaprzątam sobie głowy strachem, bo on paraliżuje. Strach, panika – robi się w nich często nierozsądne rzeczy. Jak czuję się bezpiecznie, mogę spokojnie o tym myśleć. Mam ten komfort, że wtedy mogę myśleć o różnych rzeczach i podziwiać potęgę przyrody. Burze tropikalne są niesamowite w nocy, błyskawice między chmurami a wodą, wokół mnie, a czasem jestem w środku, gdy widzę błysk i słyszę jednocześnie grzmot. Lubię patrzeć na błyskawice, ale nie czuję się zagrożony, bo nie zdążyłbym nawet zareagować na tę błyskawicę, która ma mnie zabić. Tak więc, to co widzę jest już bezpieczne. To wielka frajda. Czasem błyskawice były co trzy, cztery sekundy. Spektakl niesamowity, wspaniały.
Co wspominasz jako najtrudniejsze ze swojej wyprawy?
Pokonać opory żony. Ona była przeciwna moim obu wyprawom oceanicznym. To było trudne dla mnie i dla niej. Ja współczuję mężowi mojej żony, bo żonie wszyscy współczuli, a mężowi nikt (śmiech). Sam, daleko od żony. Pewnie, że wolałabym być z nią razem, ale ze względu na trudność i złożoność tej wyprawy byłem sam. Ogrom i różnorodność trudności z jakimi się spotykałem, przy dwóch osobach by się tylko potęgowały. Przy kilkumiesięcznym okresie na granicy ludzkich możliwości fizycznych i psychicznych, trudno jest dobrać drugą osobę. Rozbieżności, które są nieuniknione potęgowałyby te problemy i wtedy raczej jest pewne, że ta wyprawa nie zakończyłaby się sukcesem. Ja mam za sobą już wiele różnych wypraw, i morskich i oceanicznych, w zasadzie każda kolejna jest inna, podnoszę sobie poprzeczkę coraz wyżej i wyżej, ale bazując na poprzednim doświadczeniu. Wiem, że zbliżam się do granicy moich możliwości, a może nawet w ogóle ludzkich, jeśli chodzi o psychikę. Nie chciałbym przekroczyć tej granicy. Ja sobie życie bardzo cenię, nie mamy nic cenniejszego niż życie.
Co wspominasz jako najprzyjemniejsze? Obcowanie z przyrodą?
Tak. Czy miałaś kiedyś wrażenie, że ktoś ciebie obserwuje?
Oczywiście, czasem takie wrażenie się pojawia.
Tak i oglądasz się, a tu ktoś się gapi. I ja sobie wiosłuję w ciągu dnia, już dawno żadnych statków nie było, pusto i nagle czuję, że ktoś mnie z tyłu obserwuje. Ale kto mnie może obserwować? Oglądam się, a tam, jakieś dwadzieścia pięć metrów za mną, ogromny łeb wieloryba. Kanciasty łeb, więc chyba kaszalot, długi na jakieś dwadzieścia metrów. Płeć ludzi rozpoznaję po oczach, tu widzę, że idzie mężczyzna, tam kobieta, a w tych wielorybich oczach nie poznałem, czy to on czy ona. Ale powiedzmy, że to ona. I gapimy się na siebie kilka minut z sympatią, potem ona się zanurza i wypływa gdzieś obok, z lewej strony i gapi się na mnie prawym okiem. Wielki łeb, a oczy dosyć małe. Potem pokazała cały grzbiet, ogon i zanurkowała głęboko. Nie czułem się zagrożony, sam nie miałem wrogich zamiarów, a to sympatyczne zwierzę. To było miłe spotkanie. A najdziwniejsze dla mnie było to, że poczułam wielorybi wzrok na sobie. Kolejne przyjemne spotkania są z delfinami. Przepłynąłem Atlantyk cztery razy, dwa razy jachtem i dwa razy kajakiem. Gdy płynęliśmy szybko jachtem, to podpływało do nas całe stado delfinów, wyskakiwały do góry, robiły obroty. I teraz też do mnie podpływały delfiny, czasem z dwieście-trzysta sztuk. Delfiny oddychają powietrzem, co kilkanaście-kilkadziesiąt sekund się wynurzają, widać je więc z daleka. Teraz jednak, na kajaku płynąłem wolno, nie wytwarzam takich fal, żeby one mogły się pobawić, więc podpływały, ale nic ciekawego się nie działo, więc pogapiły się na mnie i odpływały.
Wracając do bardziej praktycznych kwestii – co jadłeś podczas tego rejsu?
Przede wszystkim miałem jedzenie liofilizowane, dwóch różnych producentów, a na pierwszym miejscu miałem klasyczne jedzenie turystyczne, czyli puszki, w słoikach jakaś fasolka po bretońsku. Jednak po miesiącu to jedzenie już nie wytrzymywało, puszki zaczynały puchnąć, musiałem to kontrolować. Upał, wilgoć, sól bardzo niszczą. Po miesiącu przeszedłem więc na jedzenie liofilizowane. Miałem część polskiej firmy Lyo Food, a część niemieckiej Katadyn. I muszę przyznać, że mimo, iż Katadyn miałem za darmo, a za Lyo Food musiałem zapłacić, to bardziej mi smakowały polskie dania.
Jak wyglądał Twój, nazwijmy go: zwykły dzień?
W klimacie tropikalnym dzień i noc trwają mniej-więcej po dwanaście godzin. Najprzyjemniejszą porą doby była dla mnie noc, gdy było bezchmurnie widziałem niebo pełne gwiazd, nie paliło mnie słońce, nie musiałem się grubo ubierać. W dzień elegancko, do roboty: biała koszula z długimi rękawami, białe rękawiczki, kapelusz z szerokim rondem, okulary przeciwsłoneczne, żeby zadawać szyku. Tak chroniłem się od słońca, a w nocy nie musiałem tego zakładać. Dołu także w dzień nie ubierałem, bo miałem problemy z wietrzeniem skóry. Przez to, że nie stosowałem się do zaleceń lekarzy, bardzo cierpiałem. Po pierwszej wyprawie miałem wypryski tam gdzie jest słaba wentylacja, a więc w pachwinach. Lekarze mi więc zalecieli: panie, niech pan się trzyma z dala od słonej wody i trzyma skórę w suchym. Okazałem się niepoprawnym pacjentem.
Tak, to wyjątkowo trudne zalecenie do spełnienia dla Ciebie. Czy masz jakieś nowe plany kajakowe?
Jestem uniwersalnym turystą kajakowym i najlepiej mi się pływa po rzekach. Różnych. W Polsce jest wiele dzikich rzek, nie tak jak w Niemczech, gdzie kanały są uregulowane, nudne, płynie się prosto, potem zakręt, prosto, znowu zakręt. A u nas jest wiele dzikich rzek, płynie się swobodnie, jest wiele przeszkód, trzeba trochę umieć to przepłynąć, ale potem jest frajda, satysfakcja. Lubię też pływać po nowych, nieznanych rzekach, a takich jest coraz mniej. Stąd wzięło się moje zainteresowanie czym innym, morzem i oceanem. Na najtrudniejszej polskiej rzece, Kamiennej, byłem wiele razy. Odbywają się na niej Akademickie Mistrzostwa Polski w Kajakarstwie Górskim, w których brałem udział już kilkanaście razy. Udało mi się nawet dwa razy wygrać.
Dużo jest przestrzeni dla kajakarstwa w Polsce?
Jest wiele spływów organizowanych przez kluby czy większe organizacje, jak na przykład Polski Związek Kajakowy. Radzę wybierać się na takie spływy, a jak ktoś w tym zasmakuje, potem należy udać się na szkolenie, żeby samemu i bezpiecznie umieć pływać kajakami. W zasadzie radzę wszystkim spróbować turystycznego kajakarstwa, żeby się dowiedzieć czy się to podoba czy nie. Potem w klubie kolejne szkolenie. U mnie się pływa bezpiecznie, dynamicznie, bez czajenia się i radośnie. Jak ktoś pod betonowym mostem nie krzyczy z radości, to opierniczam, cieszymy się, pozdrawiamy, uśmiechamy. Ale niech każdy spróbuje, bo może to jest to. Pływanie turystyczne to jest wielka frajda.
Jesteś osobą, która spełniła swoje marzenia i to kilka razy. Jaki jest Twój klucz do sukcesu, co mógłbyś poradzić innym marzycielom?
Najważniejsze, to nie bać się mieć marzenia. Ludzie, miejcie marzenia, a niektóre z nich starajcie się zamienić w plany. Plany potem trzeba realizować i się cieszyć. Najważniejsza jest wewnętrzna frajda.
***
Przypomnijmy, że Olek Doba jako jedyny Polak został za swoją wyprawę nominowany do międzynarodowej nagrody National Geographic – Podróżnik Roku 2015. O wygranej zadecydują internauci, głosowanie trwa do 31 stycznia 2015 roku (jeden głos na jeden dzień) na stronie: nationalgeographic.com. Gorąco zachęcamy do głosowania!
Obok naszego kajakarza, o tytuł walczą m.in. alpinista Ueli Steck, wspinacz Tommy Caldwell, alpinistka i aktywistka z Bangladeszu – Wasfia Nazreen, żeglarka i surferka – Liz Clark, czy skialpinista Kit DesLauriers.
Wyprawa Olka Doby została już w tym roku nagrodzona – jako Wyprawa Roku 2014 – przez pasjonatów kajakarstwa czasopisma Canoe&Kayak.